-Księżniczko, herbata -służka weszła do komnaty Astraeai, a jej rozmowa z lady Bringtower natychmiast ucichła. Służąca postawiła herbatę na małym stoliczku, dygnęła i wyszła.
Astraea czując nagłą suchość w ustach sięgnęła po kielich z ciepłym piciem.
-Boją się ciebie -skonkludowała lady. -Zapewne słyszeli jak demolujesz własną sypialnię -dodała. Sięgnęła po drugi z kielichów i również się napiła. -Ma dziwny smak -skomentowała.
-To prawda, ale jestem w tej chwili niezwykle spragniona, że i to przejdzie mi przez przełyk.
-Wydajesz się wyjątkowo spokojna.
-Liczne łzy, które opuściły moje oczy z każdą kolejną nocą spędzoną w tym zamku sprawiły, że stałam się...spokojniejsza. Wycieńczona. Jednakże dalej zastanawiam się dlaczego Aemond nie odpisał na list. Co jeśli posłaniec mu go nie przekazał?
-Nie martwmy się na zapas.
-Rozważam różne opcje, Lai. Każda jest gorsza od poprzedniej.
-Nie zadręczaj się tym. Jeżeli do końca tego tygodnia nie otrzymamy odpowiedzi poślemy kolejny list.
-Co później? Co jeśli na żaden z nich nie otrzymam odzewu? Przecież nie będę wysyłać tysiąca posłańców z jedną treścią.
-Na pewno jest jakieś wytłumaczenie.
I faktycznie, jest. Tylko żadna z nich o tym nie wie.
W środku nocy Astraea zbudziła się czując ogromny ból brzucha. Zrzuciła z siebie kołdrę a jej oczy zrobiły się wielkości monety. Zamarła. Całą pościel jak i jej suknię pokrywała krew.
Przytknęła dłoń do ust, a z jej oczu wydobyła się gromada łez. Nosiła w sobie dziecko. Żywą, tygodniową istotkę. Dziecko Aemonda.
Wessała ppwietrze przez rozchylowe wargi. Wstała z łoża idąc ku komnacie ojca. Nie miała wątpliwości, że jest to jego wina. A ta herbata, którą wypiła...Z pewnością coś w niej było.
CZYTASZ
I am yours and you are mine || Aemond Targaryen ||
RomanceAstraea Catherine Clarke jest straszną romantyczką, więc nie sposób dziwić się, że jej oczekiwania wobec przyszłego męża są wysokie. Żyje w przekonaniu, iż będzie on idealnym odwzorowaniem księcia z bajki. Niestety, Aemond Targaryen nie jest mężczyz...