Rozdział 1.

2.8K 71 16
                                    

Shane

Już następnego dnia dwa huragany wpadły do naszego domu siejąc istny zamęt. Nie zrozumcie mnie źle, kocham moich synów. Uwielbiam ich nad wszystko i uczynię co tylko w mojej mocy, aby wyrośli na wspaniałych mężczyzn. Lecz chciałbym móc czasem pobyć z Blair sam na sam i tu już nawet nie chodzi o seks. Nie ukrywam jest to nad wyraz cudowne lecz pragnę po prostu posiedzieć z nią na kanapie przed telewizorem wcinając truskawkowe lody jak kiedyś. Szkoda tylko, że co do niektórych spraw mamy tak bardzo odmienne zdania...

- Szefie? Gdzie odleciałeś?- wybudza mnie z zamyślenia głos Daniela, który po chwili zatrzymuje się tuż przede mną. Otrząsam się rejestrując, że siedzę w gabinecie w moim największym hangarze w Vegas.

- Wybacz. Co mówiłeś?- odpowiadam nie zagłębiając się w dalszą dyskusje, co Black kwituje cichym śmiechem.

- Za piętnaście minut przyjadą Meksykanie ze swoim towarem. Z naszej strony wszystko jest gotowe.- wypowiada pewnie. Dzięki niemu nie muszę się o nic martwić i jestem tu całkowicie zbędny. Wiem, że poradzi sobie lepiej beze mnie.

Od zdrady Ryan'a wszystkie jego obowiązki spadły na Daniela, który z chęcią wszystko przyjął. Stał się moją prawą ręką oraz przyjacielem, którego tak na dobrą sprawę nigdy nie miałem.

Niestety Kalifornią rządzi ktoś inny. Black nie był w stanie podzielić się na pół, aby być i tu i tam, na dodatek dochodzi do tego Mavis, która również jest tutaj. Tworzą na prawdę uroczą parę. Całe szczęście pomógł mi znaleźć odpowiednie zastępstwo na swoje miejsce. Teraz rządzi tam jego kuzyn Cayden i na prawdę równy z niego gość.

- Shane? Mówię do ciebie.- z powrotem przywraca mnie na ziemie głos przyjaciela.

- Przepraszam. Zły dzień.- odpowiadam grzebiąc w papierach.- Z samego rana jeszcze przed przyjazdem chłopców zdążyłem się pokłócić z Blair.

- Obstawiam to samo co zawsze.- wtrąca cicho na co ciskam wkurwiony długopisem w kartki leżące na biurku.

- Nie rozumiem jej. Skoro mnie kocha i i tak jesteśmy rodziną, mamy dzieci to co jej zależy? Dlaczego tak bardzo się opiera?- pytam przecierając zmęczoną twarz.- Nie potrafię tego zrozumieć.

- Mavis wspominała, że po prostu się boi.- odpowiada czym przykuwa moją uwagę.

- Niby czego? Przecież jej nie zostawię. I bez ślubu mogę zginąć w każdej chwili.

- Idioto to nie jest spacer. To jest ślub do cholery.- mówi podnosząc głos czym mnie zaskakuje. Ostatnio zdarza mu się to coraz częściej.- Dla niej to nie jest tylko kilka słów rzuconych przed ołtarzem czy zmiana statusu. To jest przysięga na wieki, pełne oddanie i bezgraniczna miłość.

- Wszystko to jestem w stanie jej zapewnić...

- Więc powiedz jej to.- wtrąca ponownie mi przerywając.- Porozmawiajcie jak ludzie, nie naciskaj na nią. Nie mów słów weźmiemy ślub i już bo w taki sposób na pewno do tego nie dojdzie. Nie z kimś takim jak Blair.

- Bardzo mi się nie podoba, że masz tyle racji.- odpowiadam czym rozbawiam przyjaciela. Pewnie byśmy kontynuowali, gdyby nie nagły przyjazd ciężarówek.

W momencie, gdy nasi ludzie otworzyli bramy wielkiego hangaru, razem z Blackiem opuściłem gabinet i ruszyłem ku otwartej przestrzeni budynku.

Necessary sacrificeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz