12. "Zachód słońca."

642 53 15
                                    

Pierwszy raz maszerowaliśmy za dnia. Wyszliśmy z naszej prowizorycznej kryjówki, gdy tylko zaczęło świtać, a Dylan stwierdził, że powinno być bezpiecznie. Nie wierzyłam mu, ponieważ po trzech dniach spędzonych poza miastem, wiedziałam że bezpieczeństwo nie istniało. Gdyby tak było, nie oglądałabym się nieustannie przez ramię i nie nasłuchiwałabym żadnego, najmniejszego dźwięku. Spodziewałam się, że takie życie mnie właśnie czekało. W strachu o własne życie.

Kopnęłam samotnie leżący kamień, ukrywając dłonie w kieszeniach. Był piękny, słoneczny dzień, który zwodził chłodem. Szliśmy w wyjątkowo wolnym tempie, ponieważ Dylan sprawdzał każdy napotkany samochód. Szukał czegoś zdolnego do jazdy, a ja szczerze wątpiłam, że któryś z tych złomów pojedzie choćby kilka metrów, o ile zdoła odpalić. Według Dylana, gdybyśmy zdołali odnaleźć sprawny samochód z paliwem, dotarlibyśmy na miejsce w jeden dzień. Jednak im dalej szliśmy, tym znalezienie sprawnego auta stawało się czymś niemożliwym. Niektóre z nich stały w miejscu od dziesiątek lat i zdecydowanie zakończyły swój żywot. Byłam pewna, że pokonamy całą trasę pieszo.

Moja noga miała się lepiej. Tak przynajmniej stwierdził Dylan, który postanowił opatrzyć ranę przed wyjściem. Osobiście czułam się lepiej, ale ból nadal doskwierał. Choć musiałam stwierdzić, że zaczęłam się przyzwyczajać do ciągłego cierpienia.

Oparłam się ramieniem o metalowy słup znaku, ukazujący numer drogi dziewięćdziesiąt osiem, krzyżując nogi w kostkach, tak aby cały ciężar ciała przenieść na zdrową nogę. Wpatrywałam się w mężczyznę, który przeszukiwał sznur napotkanych aut. Najprawdopodobniej utknęli tu w korku, gdy musieli się ewakuować. Do mojej głowy napłynęły obrazy uciekających w panice ludzi. To musiało być dla nich traumatyczne przeżycie, o ile zdołali uciec.

– Wszystkie akumulatory padnięte – stwierdził Dylan po oględzinach ostatniego auta. – Ale nie spodziewałem się niczego innego. Poza tym opony są w tak okropnym stanie, iż wątpię, że wytrzymają trasę. – Przeczesał dłońmi włosy. Zaobserwowałam, że był to gest, którym próbował opanować własną frustrację.

Wiedziałam, że chciał zniknąć jak najszybciej i ja również tego pragnęłam, ale perspektywy były marne.

– Może coś jeszcze się trafi – spróbowałam go pocieszyć, choć zupełnie w to nie wierzyłam.

– Może. – Również ukrył dłonie w kieszeniach, gdy nadszedł chłodny powiew wiatru, który poruszył jego brązowymi włosami.

Miło było podróżować za dnia. Mogłam dokładniej przyjrzeć się okolicy, a także zminimalizować ilość moich potknięć, których w ostatnim czasie było niesamowicie dużo.

Wiosna rozpoczęła się na dobre. Drzewa się zieleniły i zaczynały ukazywać różnokolorowe pąki kwiatów. Było coś paradoksalnie pięknego w tym, jak natura rozwijała się wśród gruzów, jakby chciała odzyskać to, co zabrał jej kiedyś człowiek. Nawet spomiędzy pęknięć w asfalcie wyrastały kępy traw. Kiedyś, jeśli człowiek nie powróci na te tereny, przyroda pochłonie wszystko, nie zostawiając prawie żadnego śladu po człowieku. Gdzieniegdzie będzie można dostrzec fundament lub fragment utwardzonej drogi. Widziałam, jak powoli wszystko do tego dążyło. Pomimo strachu o własne życie, odczuwałam dziwny spokój, nasłuchując szumu liści i śpiewu ptaków.

Okolica była raczej pusta. Co jakiś czas trafialiśmy na skupiska domów, puste sklepy czy stacje benzynowe. Ciężko było pojąć, że kiedyś te miejsca tętniły życiem a teraz nie było wystarczająco dużo ludzi, aby wypełnić te tereny. Dlatego istniały miasta, aby móc żyć w społeczeństwie i cywilizacji. A także dlatego, żeby łatwiej było kontrolować obywateli.

Zauważyłam, że zamyślona nieświadomie wpatrywałam się w Dylana. Odwróciłam głowę zmieszana, dostrzegając, że on również wpatrywał się we mnie.

Enslaved. Wyjdź z podziemi.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz