— Ej, robimy atak bombowy? Znaczy... Eeee...
— KURWA, ROGER, CZY TY ŁASKAWIE MOŻESZ CHOCIAŻ RAZ NIE PIĆ W ŚWIĘTA? DZIĘKUJĘ, ZAMKNIJ SIĘ. — teraz to sąsiedzi mają imprezkę. Efekty dźwiękowe... Mua, specjalność tego osiedla. Fakt, wyprowadzili się przez nas, ale mało ważne.
— Ta? To patrz na to. — już się boję. Zaraz serio zaplanuje jakieś egzorcyzmy. A nie, pewnie mi obleje ryj wodą. Święconą.
I tak się stało. Jako iż jestem anty-woda święcona man, to dałem mu z liścia.— Kup sobie mieszkanie, darling. Już nie chcę cię tutaj widzieć.
— CHUJ MNIE OBCHODZI TWOJE ZDANIE. I JA CIEBIE TEŻ KOCHAM. — pfi, tak to zawsze się kończy. Akurat padło to z ust blondyna, więc szacun. Szczerze, dużo przekleństw się posypało, ale to codzienność.
— Trafiłem na bardzo przyjemną rozmowę. Było was słychać u ciotki Zośki. — zaśmiał się nerwowo długo-nogi. Czy coś.
— Dobra, wiesz co Bri? Nienawidzę Rogera, możesz go wynieść, bo sam rady nie dam, skarbie.
I to akurat było szczere. Czy mam zamiar przeprosić? Możliwe. Podobno za kilka lat Roger kupi sobie dom. Niemożliwe, a jednak.
— Uhm, okej. Pijaku, chodź. — powiedział May. Ledwo żywy, ale co z tego? Wynosi tego zjeba, to się liczy.
I tu spełnia się pojebany ship Briana z tym narkomanem. Co robili na samotności? Hehe. DZIKA SHIPERKA FREDDIE, DO NOGI.
Przecież dziś lany poniedziałek, czy tam inne pierdoły.
Nie zawracam sobie dupy takim czymś, ale spoko.Poszło o nic. W sumie, i tak Taylor wróci z dnia na dzień.
— Jest suchy chleb dla konia?
— Rog, czego chcesz?
No i przylazł. Od dziś mówcie mi Freddie wróżbita.
— No booo... Przepraszaaaam. — odparł pół żywy. Oby się nie zabił przypadkiem. Jest ledwo południe, a ja już zasypiam. Codzienność.
— No spoko, tylko mi tu teraz nie płacz, darling. Okej, chcecie coś? Kawki, herbatki? — puściłem oczko do Briana, a on mi odpowiedział tym samym. Gdy Taylor sobie poszedł, my gadaliśmy o wszystkim i o niczym. W końcu padło pytanie:
— O czym mówiłeś z Rogerem na korytarzu?
Ups. Teraz musi się tłumaczyć.
— Odparłem, że jak cię nie przeprosi, to porysuję mu lakier w jego Mustangu. Udało się.
— Ouć. Ale teraz tak szczerze: Jakim cudem wy macie nadal taki kontakt? Nawet bez alkoholu ten wariat tańczy makarenę pod stołem. Raz tańczył z manekinem belgijkę...
— A to mój sekret. Hehe.
— No proszę, nikomu nie powiem.
— No tooo... On mieszka u mnie. Nie wiem po co, nie wiem czemu. Ale pewnego razu wparował do mnie z figurką Jezusa. Wydarł się, że jak mnie nie przyjmie, to mnie po prostu ukatrupi. Ha, nie uda mu się. Z grzeczności go u mnie zatrzymałem. Zadowolony?
CZYTASZ
Love of My Life · Queen fanfiction
Fiksi Penggemar(NIE WIEM NA CZYM SIĘ SKOŃCZYŁO, NIE CHCĘ TEGO CZYTAĆ BO SKRĘCA STRASZNIE. OGÓLNIE TO PROSZĘ, NIE CZYTAJCIE TEGO, ZOSTAWIAM TO OPOWIADANIE TYLKO DLATEGO, BO MAM DUŻO WYŚWIETLEŃ, GŁOSÓW I MOŻE KOMENTARZY XD) ¦ ZAKOŃCZONE ¦ Cześć, jestem Freddie Mercu...