Rozdział 24

11 1 0
                                    

Rozdział 24

Różowy balon

William Clarke

Dzień półfinału międzystanowego był ważnym wydarzeniem w Springs Academy. Jednego nie można było zarzucić dyrekcji i rodzicom uczniów tej renomowanej szkoły – baseball stał się dla nich priorytetem, tym bardziej że między szeregi Akademii ma zawitać telewizja sportowa. Zawodnicy, jak i rodzice dokładali wszelkich starań, by na meczu niczego nie zabrakło. Włożyli bardzo dużo pieniędzy w przygotowania – począwszy od pomalowania połowy trybun kolorem herbu SouthFort High School, zaopatrzeniem się w ogromną ilość darmowych przekąsek dla kibiców, a skończywszy na uzyskaniu noclegów dla przeciwnej szkoły. Z racji tego, że wielu uczniów zostało wyrzuconych i pokoje stoją puste, dopóki nikt nie znajdzie się na ich miejsce, Rada postanowiła ugościć zawodników SouthFort High School w murach Akademii.

Sam podświadomie stałem się kibicem Springs Academy, chociaż nie wiązałem wielkiej nadziei w związku z wygraną naszych zawodników. Gdy tylko zobaczyłem wysportowane sylwetki, iskrę pewności siebie w ich oczach oraz dumę, z jaką się nosili, pomyślałem, że w stosunku do chłopaków z Glenwood, ten może być dla nich wygrany.

Co prawda Claude oraz Skyler bardzo dużo wznosili z tego, co mogłem zaobserwować na ich treningach, gdy zwiedzałem każdy zakamarek ogrodu i obiektu sportowego. Jednak wyrzucenie Augusta mogło być dla nich wielkim ciosem, zważając, że Park był ich mocnym ogniwem.

Mecz zaczynał się o osiemnastej, więc pozostały mi niecałe dwie godziny, by się przygotować na przemówienie. Postanowiłem, że ogłoszę informację o samobójstwie Jonathanie Evansa dopiero po meczu, by nikogo nie stresować i nie dodawać zbędnych emocji. Zależało mi przede wszystkim na pogrążeniu ojca Jona, którego nie powinno dzisiaj tutaj być.

- Pomóc?

Odwróciłem się w stronę otwartych drzwi, o które stała oparta Lilith ze skrzyżowanymi rękoma na piersi. Wygięła usta w uroczym uśmiechu, przez co tym razem nie mogłem jej odmówić.

- Mówiłem, że możesz wracać do domu. Dzisiaj zamykam dochodzenie. – oznajmiłem, gdy Lilith do mnie podeszła i pomogła zawiązać krawat.

- Nie mogłam przeoczyć finałowego momentu. – wzrok miała skupiony na wiązaniu, jednak ja z dziwnym entuzjazmem spoglądałem na jej zadbane dłonie oraz pierścionek na serdecznym palcu.

- Doskonale wiesz, że przegrałem.

- To, że wszyscy ci rodzice oraz Rada pana oszukały, nie oznacza, że pan przegrał. Może w ich świetle jest pan stracony, jednak dla tych wszystkich ofiar skrzywdzonych przez uczniów i policję, jest pan o wiele kimś ważniejszym. – zacisnęła delikatnie krawat pod szyją i spojrzała na mnie czujnym i zwodzącym wzrokiem. – Dał pan im nadzieję i szansę na ukazanie prawdy. Zrobił pan dla nich więcej, niż mogli oczekiwać.

- Ale wciąż za mało.

- Przynajmniej spróbował pan. A kara kiedyś w końcu ich wszystkich dosięgnie. Wystarczy poczekać.

Lilith obserwowała mnie z dołu, niemal stojąc na palcach, by poprawić zapięcia kamizelki. Nie wiem, dlaczego byłem dla niej taki surowy i oziębły. Mogła mi pomóc o wiele bardziej, niż mogłem przypuszczać, a mnie znów zasłoniła żądza odkrycia prawdy.

- Jak mogę stąd wyjechać, wiedząc, że ich bezprawie nie będzie miało końca?

- Może warto kogoś tutaj przysłać z Greensboro?

Pokręciłem głową i odparłem:

- To będzie dla nich jak zdegradowanie. Nikt się nie zgodzi na przejście do Glenwood.

LATE AFTERNOON /ZAKOŃCZONE/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz