ROZDZIAŁ I

711 36 7
                                    


Sophie

- Gdzie byłaś? Czemu się spóźniałaś? –
usłyszałam głos matki, wchodząc do domu.

- Zajęcia się przedłużyły – odpowiedziałam próbując ukryć kłamstwo.

- Wiesz, że powinnaś wracać na ustaloną godzinę? My z ojcem nigdy się nie spóźniamy, zachowujesz się jak rozwydrzona dziewucha, nie tak Cię wychowaliśmy.

Bagatelizując jej słowa udałam się do pokoju. Nie przejmowałam się tym. Bo jaki w tym sens? Zadręczać się tym co stało się już nawykiem i zdążyliśmy do tego przywyknąć.  To tak jakby odtwarzać ten sam film znając zakończenie.
Podeszłam do okna zatracając się zapachem lawendy dobiegającego ze świeżo wypranych zasłon. Zerknęłam na ludzi, którzy przechadzali się uliczkami Bostonu. Każdy z nich wyglada inaczej, ma własne życie, problemy czy traumy z dzieciństwa. Wpatrywanie się w ludzi stało się moja nieodmienną tradycją.
Moją chwilową, błogą ciszę przerwał krzyk ojca, który najwyraźniej wcześniej wrócił z pracy.
Odwróciłam się w stronę drzwi czekając na jakikolwiek ruch klamki. Na co długo nie musiałam oczekiwać.

- Mówiłem Ci razem z matką, że zawsze masz być punktualna. Ciągle się spóźniasz, czym ty się w ogóle zajmujesz. Poświęciliśmy na Ciebie najlepsze nasze lata, a ty nie okazujesz wdzięczności za wszystkie stracone lata na twoje wychowanie. - mówił rozemocjonowany.

Wpatrywałam się w ścianę pragnąc, by przestał. Ich słowa raniły mnie, z każdym dniem bardziej, ale każde kolejne słowo przyzwyczajało mnie do tego.

Dłoń mojego ojca zacisnęła się w pięść, a ja już wiedziałam co się stanie zaraz. Popchnął mnie na ścianę. Mężczyzna zaczął wymierzać pierwsze uderzenia w moją twarz. Kolejne, aż przestał.
Po wyładowaniu swoich emocji, wyszedł z mojego pokoju trzaskając drzwiami. Miałam dość. Z wargi sączyła się krew, a głowa pulsowała niemiłosiernie. Byłam przyzwyczajona już do takich sytuacji. Chciałam to przerwać, wiele razy, ale nie potrafię powiedzieć komukolwiek o tym jak naprawdę wygląda moja rzeczywistość.  Jestem cholernym tchórzem. Wychodząc do świata ludzi, maskuje swoje siniaki pod toną pudru zakładając maskę idealnej córki z świetnymi rodzicami, dumnymi z córki.
Moi nie są ze mnie dumni. Najlepszym rozwiązaniem byłaby dla nich moja śmierć. W końcu zmarnowałam ich życie.
Po kilkunastu minutach usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Odrzuciłam przychodzące połączenie od mojego chłopaka, nie chcąc z kimkolwiek rozmawiać.
Niestety komórka nie ustawała.

- Soph, czemu nie odbierasz? Pamiętasz o naszej randce, prawda? – usłyszałam szorstki głos Matta.

Kocham go, ale ostatnio mam wrażenie, że jego uczucia wobec mnie wygasły, dlatego chcę zachować dystans, by znów nie wyjść na naiwną idiotkę. Kolejna forma obrony przed upokorzeniem.

- Przepraszam, nie słyszałam, że dzwonisz. - powiedziałam przykładając chusteczkę do krwawiącego miejsca.

- Nasze spotkanie. Co z nim. Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - słyszałam w jego głosie ewidentne zirytowanie rozmową ze mną.

- Możemy je przełożyć? Źle się czuje.

- Zawsze gdy chcę się z tobą spotkać ty nagle źle się czujesz. W ogóle nie spędzamy już czasu razem. - chciałam przerwać tą rozmowę jak najszybciej czując, że zaraz się popłaczę.

- Proszę przełóżmy to. Jutro, okej?

- Jutro nie mogę. Środa. U mnie. Cześć. – połączenie zostało natychmiast przerwane.

Closed door to happiness [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz