Kroki

3.7K 73 17
                                    

Leżałam i czytała książkę. Minęły już 2 dni od napadnięcie naszego domu, a sprawców nadal nie znaleziono. Znając możliwości moich braci to tamci ludzie niedługo zostaną znalezieni.

Przeczytałam całą książkę. Zajęło mi to parę godzin, ale się udało. Przeszukałam cały internet, ale nigdzie nie było 2 tomu. Cóż... Trzeba się z tym pogodzić. Odłożyłam książké i zaczęłam wpatrywać się w sufit. Rozmyślał tak naprawdę o wszystkim i o niczym. Nawet nie wiedziałam kiedy, ale zasnęłam.

Obudziły mnie czyjeś kroki. Spojrzałam na godzinę. 3.46. Może to Vincent? Albo Will? Powoli i cicho wstała z łóżka i stanęłam przy drzwiach. Zaczęłam nasłuchiwać, ale nic oprócz kroków. Nie wiedziałam co zrobić. Iść dalej spać czy sprawdzić kto chodzi? Pod wpływem chwili stwierdziłam, że uchyle lekko drzwi. Kiedy zwróciłam spowrotem wzrok na klamkę zobaczyłam, że ta lekko się porusza. Stanęłam jak sparaliżowana. Ciężko mi było wziąć choćby jeden oddech. Widziałam jak drzwi powoli się otwierają. Modliłam się  w duchu by okazało się, że to któryś z moich braci. Niestety moje prośby poszły na nic. Kiedy drzwi zostały otwarte zobaczyłem sylwetkę mężczyzny, ale nie był to mój brat. Gdy tylko ta osoba zobaczyła mnie popchnęła mnie na ścianę i zaczęła lekko podduszać. Kątem oka zobaczyłam, że mężczyzna trzyma przy moim gardle nóż. Był na tyle blisko, że wystarczyl  jeden zły ruch, aby został we mnie wbity.

- No, no czy to ta słynna Hailie Monet- powiedział mężczyzna pod nosem - możesz się przydać - powiedział to i lekko mnie puścił lecz nóż cały czas był przy moim gardle. Stałam jak sparaliżowana, nie mogłam wydusić ani słowa.

- Na co czekasz?! Zaprowadź mnie do biura braciszka - powiedział lekko zirytowany. Nadal roztrzęsiona powoli wyszłam z pokoju kierując się do biura Vincent'a. Nie wiedziałam co ten mężczyzna chciał, ale wołałam mu nie podpadać tym bardziej, że nóż wciąż był niebezpieczne blisko mojej głowy. Podeszłam do jego biura.

- T-to jest t-tu - powiedziałam i wskazałam drzwi.

- Otwórz - powiedział. Powoli chwyciłam za klamkę u otworzyłam. Nikogo nie było. Trochę się zawiodłam, bo miałam nadzieję, że Vince będzie imbir uratuje. Ręką wskazał bym weszła pierwsza i tak też zrobiłam. Przystanęłam w rogu i patrzyłam jak mężczyzna przewraca różne papiery.  Widocznie szukał czegoś konkretnego. Może pieniędzy?

- Gdzie są te cholerne papiery - sykną pod nosem - wiesz gdzie są?!

Pokiwałam przecząco głową. Mężczyzna podszedł do mnie i znowu przyłożył mi nóż do gardła

- Obyś mówiła prawdę - powiedział mi do ucha. Poczułam jak nóż się lekko wbiła moją skórę. Poczułam ból i ciepłą ciecz powoli skapującą. Nie leciała jakoś mocno, ale jednak leciała. Mężczyzna powoli się ode mnie odsunął i kontynuował przeszukiwanie. Nagle natrafił się na zamkniętą szafkę.

- Co tam jest? - mruknął pod nosem - Monet! Przynieś mi klucz?

- J-jest w p-pokoju Vincent'a - jąkałam się. Mężczyzna szepnął mną i podeszliśmy do drzwi od pokoju Vince.

- Teraz idź i zabierz ten klucz. Jeden fałszywy ruch i wbiję ten nóż w twoje gardło - powiedział przekładając mi nóż do gardła przy tym robiąc mi kolejne mniejsze, ale głębsze nacięcie. Wybrałam krew z szyi i ruszyłam po cichu do pokoju Vincent'a. Spał. Zaczęłam szukać po jego szufladach. Natknęłam się na klucz i pistolet. Po chwili zastanowienia wzięłam również broń. Schowałam ją w kieszeni spodni i ruszyłam powoli spowrotem do mężczyzny. Podałam mu klucz. Ten już nie zwracając na mnie uwagi poszedł do biura Vincent'a. Był odwrócony do mnie. To moja szansa. Jednym sprawnym ruchem wyciągnęłam pistolet z kieszeni i wycelowałam. Strzeliłam w tył głowy. Huk rozległ się po całej rezydencji. Mężczyzna padł na ziemię. W jednej chwili otworzyły się drzwi od sypialni moich braci. Wszyscy oszołomieni spojrzeli na mnie, a później na mężczyznę leżącego parę metrów dalej.

- Co się stało - pierwszy głoś zajął Dylan - Co się stało tobie w szyję?!

Will, która stał najbliżej mnie schylił się i obejrzał moje rany

- Co się stało? - zapytał po chwili ciszy. Przesunęłam wzrokiem po twarzach braci i powoli zaczęłam tłumaczyć co się wydarzyło.

- N-no i wtedy w niego s-strzeliłam - zakończyłam. Patrzyli we mnie z szeroko otwartymi oczami. Pozadawali mi jeszcze parę szczegółowych pytań. Will opatrzył mi ranę na szyi. Kazali mi wrócić do pokoju i zapomnieć o sprawie, jakby to było takie łatwe. Zabiłam człowieka, a oni co?! Jakby to była rzecz normalna. Przyjęli to z dziwnym spokojem. Nikogo nie obchodzi, że ja albo oni mogli umrzeć

Rodzina MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz