Siedziałem w kuchni mojego apartamentu patrząc w okno i popijając moją ulubioną herbatę. Deszcz obijał się o szyby. Powinienem być przyzwyczajony do takiej pogody - przecież mieszkałem wcześniej w Anglii - ale ja nadal tęsknię za portugalskim słońcem. Deszcz to jakiś wymysł szatana.
Gdy zegar wybił 21 przeniosłem się do salonu i włączyłem jakiś losowy mecz. Nawet się wciągnąłem, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Kusiło mnie, żeby nie otwierać, ale jednak postanowiłem podnieść się z kanapy. Podszedłem do drzwi i wyjrzałem przez wizjer. Co do cholery robił tu Joshua Kimmish?! Znaczy, nie żeby mi to jakoś przeszkadzało, nawet wręcz przeciwnie. Joshua chyba nawet tak troszkę mi się podobał. Ale i tak Pewnie nie mam u niego szans.
Odkluczylem mieszkanie i stanąłem oko w oko z Niemcem. Dopiero wtedy, zauważyłem, jak okropnie wygląda. Miał pobudzone ubrania, potargane włosy, zadrapania na rękach. W jego przerażonych oczach błąkały się łzy.
- Boże kochany, Joshi...- wyszeptałem. Nigdy nie widziałem nikogo w tak okropnym stanie.
- Wybacz Jo, że cię nachodzę w środku nocy, a-ale ja naprawdę nie miałem gdzie pójść, a-a twój dom był najbliżej, i... - mężczyzna zaczął sie tłumaczyć, drżącym głosem, ale mu przerwałem.
- Nie ma sprawy, wchodź, ogrzejesz się i opowiesz mi dlaczego się tu znalazłeś - gdy to powiedziałem chlopak zadrżał. Cholera, czy to możliwe, że ktoś go... Nie Joao, zapewne nic takiego się nie stało, poczekaj to wszystkiego się dowiesz.
Joshua usiadł na kanapie, a ja poszedłem zrobić herbatę - sobie już trzecią w ciągu godziny, ale co tam. Herbaty nigdy za wiele. Gdy wstawiłem wodę, poszedłem do sypialni by przynieść Kimmishowi jakieś ciuchy, bo te jego były w opłakanym stanie. Wygrzebałem najmniejsze dresy i koszulkę, ale wiedziałem, że i tak będą na niego o wiele za duże. Wróciłem do salonu i podałem mu ciuchy.
- Tam masz łazienkę - wskazałem - przebież się, jeśli chcesz to weź prysznic. Świeże ręczniki są pod umywalką
- Dziękuję...- odparł i udał się do łazienki.
Akurat wtedy zagwizdał czajnik. Wyjąłem z szafki dwie herbaty owocowe i zalałem je wodą. Postawiłem na stoliku w salonie obok cukierniczki. Sam poslodziłem sobie dwie łyżeczki i zamieszkałem. Po chwili Joshua wyszedł z łazienki z mokrymi jeszcze włosami, pociągając nosem. Usiadł obok mnie i wziął kubek do rąk, uprzednio wsypując do niego cztery łyżeczki cukru. Cud że jeszcze nie ma cukrzycy. Patrzyłem na niego bez ceregieli. W moich za dużych ciuchach wyglada... idealnie. Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu, aż w końcu zebrałem się w sobie by zapytać:
- To...co się stało? - popatrzyłem na chłopaka, który momentalnie zesztywniał.
Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, aż w końcu odparł:
- Po prostu zgubiłem się w Monachium i telefon mi się wylądował, a gdy przypomniałem sobie, że mieszkasz gdzieś tu w pobliżu, potknąłem się i przewróciłem - wzruszył ramionami, ale nie to zwróciło moją uwagę
Chłopak zmarszczył nos w bardzo dziwny sposób. Może nie znam go za długo, ale nigdy nie widziałem żeby tak robił. Czyżby kłamał? Idioto, oczywiście, że kłamał. Jak można zgubić się w mieście gdzie mieszka się ponad osiem lat?! Trzeba by być naprawdę jakąś wyjątkową ofiarą losu. Nawet ja jestem bardziej ogarnięty.
- Kłamiesz - powiedziałem prosto z mostu, a chłopak spiął się jeszcze bardziej.
- N-nie, czemu tak myślisz? - zaśmiał się nerwowo i teraz byłem już pewny. Jest beznadziejnym kłamcą.
- Joshi, nie mydlij mi już oczu, tylko powiedz po prostu co się wydarzyło - chłopak głośno przełknął ślinę - ktoś cię... skrzywdził? - zapytałem delikatnie.
Kimmish przez chwilę się nie odzywał, ale s końcu pokiwał lekko głową, spuszczając wzrok na swoje palce. Natychmiast złączył kolana. Cholera jasna. Te czerwone ślady, krew na ubraniu, przerażony wzrok... Co trzeba być za bestią, żeby zrobić coś takiego?!
- Kto? - spytałem tylko. Jak go dorwę, to nie ręczę za siebie.
- N-nie wiem, było ciemno... - wyszeptał, ale znowu to zrobił. Znowu zmarszczył ten cholerny nos.
- Joshua...kto? - powtórzyłem pytanie, trochę bardziej nachalnie. Nie chciałem na niego naciskać, ale musiałem się dowiedzieć.
Piłkarz znowu zamilkł na kilka minut, nie podnosząc wzroku. W końcu wziął głęboki wdech i odparł:
- Sadio. S-sadio Mane.
Zagotowało się we mnie. Ostatnio ciągle były z nim jakieś kłopoty. Każdy miał go dość. Ale to, co zrobił teraz przechodzi ludzkie pojęcie. Co za kreatura...
- Wczoraj po treningu zaproponował, żebyśmy się dziś spotkali się na mieście - kontynuował Niemiec - tak też zrobiliśmy. Było całkiem przyjemnie, potem zaproponował, że pojedziemy do niego. Niczego nie podejrzewałem. P-potem zaczęło się piekło. Gdy w-weszliśmy do domu, praktycznie się na mnie rzucił. Prosiłem, krzyczałem, ale to było na nic. Próbowałem się bronić, a-ale... - rozpłakał się na dobre.
Po prostu go przytuliłem i zacząłem delikatnie kołysać, jak małe dziecko. Był taki drobny, niewinny. Dlaczego jego to spotkało... Przecież on nigdy nikomu nie zawinił. Nie znałem milszej, weselszej osoby. Kiedy ktoś czegoś potrzebował, on pomagał pierwszy. Zawsze potrafił poświęcić się dla drużyny, wziąć ciężar gry na swoje barki. A przy tym nigdy się nie wymądrzał, nie rządził.
Trwaliśmy tak kilka, może kilkanaście minut, kiedy poczułem, że ciało chłopaka zwiotczało, a oddech się unormował. Zasnął. Przeniosłem go najdelikatniej jak potrafiłem do sypialni i przykryłem kocem, a sam położyłem się na kanapie. Była cholernie twarda, ale trudno. Dla niego wszystko. Jutro rozprawię się z tym psycholem. Już nigdy nikogo tak nie skrzywdzi. Już nigdy nie skrzywdzi mojego Joshuy. Znaczy, jeszcze nie mojego. Jeszcze.
Hejka! Na wstępie baaaardzo dziękuję za każde wyświetlenie, gwiazdkę i komentarz. Jesteście niesamowici! ❤️❤️
Nie pytajcie nawet skąd pomysł na taki ship, bo sama tego nie wiem 😅. Chciałam napisać coś z Joshuą i drogą eliminacji stwierdziłam, że naszym drugim bohaterem będzie Joao. No a Mane... Pasował mi na taki zły charakter. Bądźcie dumni, że pierwszy shot nie z Realem Madryt haha. Jeśli wam się spodoba to zostawcie coś po sobie! Mam nadzieję że do następnego!