Akcja dzieje się w 2018 roku.
Siedzę w barze i opróżniam kolejny kieliszek. Piąty? Dziesiąty? Sam nie wiem. Przez chwilę pali mnie przełyk, ale potem rozluźniam się jeszcze bardziej. Świat wokół mnie rozmazuje się, ale ja czuję się cudownie lekko. Uczucie zmarnowanej szansy powoli odchodzi w niepamięć. Już nie mam do siebie wyrzutów. Teraz liczy się tylko alkohol. Dużo alkoholu.
Nagle ktoś do mnie podchodzi i zabiera z przede mnie kieliszek i butelkę. Nie podoba mi się to.
- E-ej fco tły łobis - bełkocze, probujac wyrwać mu alkohol
- Myślę, że już ci wystarczy - odpowiada osobnik, a ja zdaje sobie sprawę z tego, z kim mam do czynienia. Luka Modrič, czyli ostatnia osoba, którą chciałbym spotkać. Skąd on się tu kurwa wziął?
- Niem bełdzies mi mófić fco mam łobić! - wstaję, już mocno wkurzony - za koko ty wsie ufazasz, co? Nie jesteśmy nafet pszyjaciolmi!
Chłopak nieruchomieje. Wiem, że nie spodziewał się takich słów. Wyraz jego twarzy momentalnie się zmienia.
- Ale przecież...- mówi cicho, ale mu przerywam.
- Slukchaj, wylamśnijmy to sombie ras na zawsze. Nic, oprócz krania w jemdnej drumzynie mnie z tombą do kchuja nie łonczy! - dotykam palcem jego klatki piersiowej - zlomta piłka była momja, najelmżała siem mi, a ty wszymstko zempsuleś, jesteś nic nie wamrtym śmieciem! - chce odejść, ale nogi się pode mną uginają i film mi się urywa.
Budzę się w moim łóżku, ale nie pamiętam jak się tam znalazłem. Wiem tylko, że wczoraj piłem. Dużo. Japierdole, nigdy wiecej, głowa mi pęka. Potem rozmawiałem z Luką. Ale nie pamiętam o czym. Widocznie musiał odstawić mnie do domu. Musze mu podziękować na treningu. Trening! Zapomniałbym! Sprawdzam szybko godzinę - 10. 15. Trening zaczyna się za pół godziny.
- Jasna cholera - mówię do siebie wciągając pierwsze lepsze dresy.
Koszulki nawet nie przebieram. Chwała narodom, że torbę spakowałem wczoraj. Łykam szybko tabletkę przeciwbólową. Zbiegam do kuchni i chwytam leżące na stole jabłko. Ubieram buty nawet ich nie sznurując. Gdy wsiadam do samochodu jest 10.30. Mam piętnaście minut na przejechanie przez maksymalnie zakorkowany Madryt. Cudownie. Zizou mnie zabije. Poszczuje Suarezem. Przejedzie walcem. Albo coś jeszcze gorszego.
Gdy podjeżdżam pod Ciutad Real Madrid zegarek pokazuje równą 11. Biegnę do obiektu cicho modląc się, by trener miał dziś dobry dzień. Po przebraniu się wybiegam na boisko i przymykam oczy słysząc głos Zidana.
- Któż to raczył do nas zawitać! - zaklada ręce na piersiach - pan Cristiano Ronaldo dos Santos Aveiro! - wszyscy spoglądają na mnie - dziesięć karnych okrążeń. Razem z Modričem. On robi już piąte. Naprawdę nie wiem co się z wami dzieje... - kiwam tylko głową, a trener wzdycha ciężko i odchodzi pastwić się nad innymi.
Akurat dzisiaj Zidane jest wkurwiony na cały świat. Pewnie dlatego, że jego córka znalazła sobie kolejnego faceta. Już chłopakowi współczuję. Zabieram się za bieganie. Po chwili doganiam Lukę.
- Hej - zagaduję, ale Chorwat mi sie odpowiada, jest jakiś dziwnie nieobecny
- Mam nadzieję, że nic wczoraj nie odwaliłem? - śmieję się - trochę się uchlałem i nic nie pamiętam, swoją drogą, dziękuję za odstawienie do domu.
Modrič dalej milczy, wpatrzony w murawę. Nigdy się tak nie zachowywał. Boże, a co jeśli nagadałem mu jakichs głupot? Przecież ja po alkoholu kompletnie nad sobą nie panuje. Gdybym spotkał się wtedy z kimkolwiek innym byłbym spokojny, ale Luka to co innego. On od dawna nie jest mi obojętny.
- Luka... odwaliłem coś, prawda? - pytam cicho
Serce mi się kraje, gdy Chorwat patrzy na mnie najobojęnieszym wzrokiem jaki kiedykolwiek u niego widziałem i mówi tylko:
- Po treningu - a jego głos jest niczym lód.
Trening wreszcie się kończy i wchodzimy do szatni. Ja właściwie się tam czołgam. Nigdy więcej alkoholu.
- Zizou to jest jednak pojebany... - mówi Kroos, ciężko opadając na podłogę
- Dał nam wycisk, bo ktoś go wkurwił - odpowiada Marcelo, patrząc na mnie znacząco, a ja tylko się usmiecham, sięgając po butelkę z wodą.
- Marceluś, ja nie wspomnę kto spóźnił się ostatnio, a jak już przyjechał to stuknął trenerowi w samochód - mężczyzna cały sie czerwieni, a reszta wybucha śmiechem.
- Do tej pory pamiętam ból nóg po tym jak kazał nam biegać trzydzieści kilometrów - wtrąca Ramos.
- To dawno i nieprawda... - odpowiada obrażony Vieira - i nie moja wina, korki były.
- Mieszkasz pięć minut stąd - mówi Isco, co spotyka się z kolejną salwą śmiechu.
Po chwili z toalety wychodzi Luka, i kiwa na mnie. Wstaję i idę za nim przed budynek. Mężczyzna nie odzywa się do mnie ani słowem. Coś mnie ściska w środku, bo zawsze był strasznym gadułą. Stajemy obok siebie i wreszcie pytam:
- Więc, co zrobiłem?
Chorwat przez chwilę milczy, spoglądając na swoje dłonie. Nigdy nie widziałem go w takim stanie.
- Stwierdziłeś, że nie mam prawa nazywać się twoim przyjacielem, ograbiłem cię ze złotej piłki i jestem nic nie wartym śmieciem - mówi, a ja zamieram. Jestem idiotą. Skończonym idiotą. Jebanym, niedorozwiniętym idiotą.
- Boże Luka, przepraszam - mówię - nie powinienem tyle pić...
- Nie no rozumiem powiedziałeś to co myślisz... - odpowiada smutno
- Ale ja tak nie myślę! No, może poza tą wzmianką o przyjaźni...
- Oh...to chyba nie mamy o czym rozmawiać - chce odejść, ale ja krzyczę za nim
- Nie chcę, żebyś nazywał sie moim przyjacielem, bo znaczysz dla mnie o wiele więcej! - Luka odwraca się zdziwiony, a ja do niego podchodzę - podobasz mi się i to od bardzo dawna, i wiem że ja też nie jestem ci obojętny - chwytam jego dłoń i czuję jak drży
Stoimy tak, patrząc sobie w oczy, aż w końcu łączę nasze usta w pocałunku. Najlepszym w calym moim życiu.
Dżizaz, nie wiem czy mi się to podoba, ale wrzucę. Mam nadzieję że nie zawiodłam Your_Fav_Kidd 🤗. Oby do następnego!