Kiedy wypuściliśmy chłopaków z niewoli, niby byli na siebie wściekli, ale nie mogli ukryć rumieńców na twarzy. Patrzyli na wszystkich dookoła tylko nie na siebie. W końcu Vini poszedł z Sergio do kuchni, a Gerard zgarnął Gaviego i pojechali do sklepu. Umierałem z ciekawości co tam się wydarzyło. Wiedziałem, że dowiem się tego tylko w jeden sposób. Od Pedriego. Gavira zawsze się mu ze wszystkiego spowiada, a gdy postawi się mu kieliszek czy dwa to od razu wszystko wyśpiewa. Trzeba tylko poczekać, aż znów odwiedzę Barcelonę.
Schodziliśmy z Ronaldo po tych drewnianych schodach okrytych - a jakże - fioletowym dywanem, a mężczyzna szczerzył się jak opętany. Pod nosem nucił "Hala Madrid y nada mas". Tyle lat odkąd odszedł z Madrytu, a wciąż pamięta każde słowo. Patrzyłem na niego z uśmiechem na twarzy. Kiedy Portugalczyk był szczęśliwy to wydawało się, że cały świat wokół niego też jest szczęśliwy. W końcu mężczyzna nie wytrzymał:
- Przyznasz Leoś, że zajebista ze mnie swatka.
Pokręciłem jedynie głową z politowaniem. Ten to się nigdy nie zmieni. Zawsze znajdzie okazję żeby oznajmić światu, że jest najlepszy.
- Może powinieneś otworzyć agencję matrymonialną? - spytałem ironicznie.
- A wiesz, to niezły pomysł na emeryturę...- odparł Portugalczyk - agencja 'Cristiano cię zeswata,' Zarobiłaby miliony. Jeszcze jakiś program by dla mnie zrobili, pokroju " Hotelu Paradise". A swoją drogą, niezła nazwa, co nie?
Teraz już nie wytrzymałem i ryknąlem śmiechem, tak, że chyba cały Madryt mnie usłyszał. Pech jednak chciał, że potknąłem się na tym cholernym dywanie i prawie wywinąłem orła. No właśnie, prawie. Już byłem przygotowany na spotkanie z twardą powierzchnią, ale w ostatniej chwili poczułem ręce Cristiano oplatające się wokół mojej talii. Gdy spojrzeliśmy sobie w oczy, wydawało mi się, że zastygliśmy na całe lata, stojąc w tej dziwnej pozycji na schodach. Nie mogłem oderwać od niego wzroku. Był...idealny. Cholera Leo, masz żonę! Dobra ostatnio układa nam się fatalnie, ale to jednak żona! Kobieta twojego życia, matka twoich dzieci. Nie powinieneś nawet myśleć w ten sposób o jakimś obcym facecie.
Bóg wie ile tak sterczeliśmy, przeżywając życiowe rozterki. Może pięć minut, a może pół godziny. Chuj to wie. Nagle na schodach pojawił się Mekambe. Jak nas zobaczył to kopara mu opadła do samej ziemi. Wyciągnął telefon i cyknął nam fotkę.
- Jak Ney to zobaczy to chyba zemdleje z wrażenia... - powiedział i zaczął się oddalać.
Spojrzeliśmy na siebie z Crisem po raz ostatni i zaczęliśmy go gonić, o mało nie zabijając się na zakrętach. Czemu do jasnej cholery Ramos ma takie śliskie panele? Kylian był w cholerę szybki i nienaturalnie zwrotny. Nie mogliśmy go dogonić. Biegaliśmy tak z pół godziny, przez salon, kuchnię, kotłownie, wszystkie pięć sypialni na górze, sześć łazienek, siłownię, kryty basen, garaż. Trenerzy, którzy dalej oglądali tego "Lucyfera" patrzyli się na nas jak na wariatów, razem z Neymarem, który wcinał właśnie kanapki z sałatą.
Kiedy tak biegaliśmy, nagle z szafki spadł wazon. Ulubiony wazon Ramosa. Dźwięk tłuczonej porcelany przywołał gospodarza, który był zajęty ojcowską rozmową z Vinim. Złapał nas wszystkich za uszy i zaczął się wydzierać, że jeżeli zaraz się nie uspokoimy to wyślę nas na Sybir. Ogarneliśmy się, ale ta cholera aka Bagieta nie skasował zdjęcia. Byłem maksymalnie wkurwiony i chciałem sobie wmówić, że to dlatego tak pieką mnie policzki, i że wcale nie unikam wzroku Portugalczyka.
Usiedliśmy przy wyspie w kuchni, obok Neya, który wcinał już chyba piątą kanapkę z tą zieleniną, gdy od progu zaczęli wydzierać się Gavi i Gerard, że wrócili z zakupami. Gdy weszli do kuchni i postawili torby na blacie (Ney już zaczynał się do nich dobierać) Pique wręczył Sergio opakowanie czekoladek i namiętnie pocałował w policzek. Takie samo opakowanie Gavi wręczył Viniemu, który się nieźle zarumienił. Młodzi poszli na górę, żeby "odpocząć", ale wszyscy popatrzyliśmy na siebie z lennym facem. Cristiano miał za to minę dumnego ojca.