11. Szach mat!

71 6 1
                                    

Wybiegliśmy szybko z labiryntu domów i wróciliśmy na rynek. Przylgnęliśmy do ściany i obserwowaliśmy budynek sądu. Zegar na jego fasadzie pokazywał, pod jaką presją czasu jesteśmy. Zostały nam tylko cztery minuty. Czułam jak ze stresu cała się trzęsę, ale to nie było teraz ważne.

- Zobacz - wskazałam palcem na postawnego mężczyznę opartego o winkiel i obserwującego rynek. Jedną dłoń miał schowaną w kieszeni długiego płaszcza. Druga zaś, nienaturalnie wygięta i byle jak opatrzona bandażem, zwisała bezwładnie.

- Czy oni mogą sobie już odpuścić? - jęknął Heizou. - Co on tu robi?

- W przeciwieństwie do nas, nie tracił czasu na fatygowanie się główną drogą - westchnęłam. - Przynajmniej złapał się w naszą pułapkę. Mam nadzieję, że naprawdę go boli.

- Uuuh, powiało chłodem - zażartował detektyw, lecz po chwili spoważniał. Czas się kurczył.

- Jest uzbrojony - stwierdziłam.

- Musimy go jakoś stamtąd odciągnąć. Rozdzielmy się - zaproponował. - Daj mi skrzynkę, weź dokument i idź kilka metrów za mną. Jak tylko zobaczysz, że opuszcza swoje miejsce pod sądem i idzie za mną, wejdź do środka i zarejestruj akt.

- A co zrobisz, kiedy cię zauważy? - zapytałam zmartwiona, wręczając mu metalową puszkę. Pożółkłą kopertę, która się w niej znajdywała, wcisnęłam głęboko do kieszeni.

- Jeszcze nie wiem - powiedział i przybliżył się do mnie. - Martwisz się o mnie, skarbie?

- Może - odwróciłam twarz zawstydzona. Chłopak zaśmiał się cicho.

- Jesteś przeurocza - pogłaskał mnie po głowie.

- No idź już, to nie czas na zaloty! - odepchnęłam go, cała się rumieniąc. Kiedy jego zachowanie przestało mnie denerwować, a zaczęło sprawiać, że się rumienię? Romeo się znalazł!

Patrzyłam jak oddalał się ode mnie i naprawdę byłam pełna podziwu. Wejście do akcji bez planu jest nierozsądne, ale wymaga także maksimum odwagi. W takiej sytuacji wszystko się może zdarzyć. Ale z drugiej strony byłam pewna jednego: jeśli czegoś nie zrobimy, przegramy, a mieszkańcy Kondy stracą swój dom.

Heizou idąc przez rynek sprawiał wrażenie całkiem beztroskiego. W rękach trzymał dobrze widoczną, starą skrzynkę. Gdy oddalił się ode mnie na około pięć metrów, wyszłam z kryjówki i szłam ukryta za plecami jakiejś kobiety z dzieckiem, ani na moment nie spuszczając wzroku z wiśniowej czupryny detektywa i mężczyzny w płaszczu, czatującego pod budynkiem sądu.

Gdy Shikanoin dotarł do narożnika przy którym stał opryszek, ten dyskretnie zrobił krok w tył. Detektyw zatrzymał się bardzo blisko niego, zagadując do jakiegoś przechodnia, którego najwyraźniej dobrze znał. Przechodzień uradowany jego widokiem zaczął wymachiwać rękami w powietrzu, wyraźnie czymś podekscytowany. Heizou, na pozór nie przejmując się uzbrojonym mężczyzną, który stał tuż obok, roześmiał się z czegoś, co powiedział przechodzień. Potem wskazał palcem w kierunku dobrze znanego mi komisariatu policji i pożegnał się wesoło, udają się we wskazanym wcześniej kierunku.

Opryszek rozejrzał się niespokojnie dookoła, tak jakby miał problem z podjęciem decyzji, czy powinien pójść za nim, czy może nadal pilnować budynku sądu. Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, że podążył za detektywem. Zatrzymał się dopiero pod posterunkiem policji, do którego wszedł chłopak.

Kilkoma szybkimi krokami dopadłam drzwi urzędu i wpadłam do środka jak bomba. Było tu zupełnie cicho i spokojnie. Za kontuarem siedziała znudzona kobieta przeglądająca stos papierów. Spojrzała na mnie zdziwiona, a ja podbiegłam do niej.

- Chcę zarejestrować dokument! - zażądałam łapiąc oddech. - Chodzi o prawa do ziemi wsi Konda. Mam tu bardzo ważny akt - wyrzuciłam z siebie, wyjmując kopertę z kieszeni i kładąc ją na biurku - z którego wynika, że nie można sprzedać tej ziemi przedsiębiorstwu górniczemu!

Kobieta, nadal w niemałym szoku, wzięła formularz i spojrzała na zegar, odnotowując godzinę 11:59. Potem przystemplowała go i podała mi razem z piórem do pisania. Chwyciłam je drżącą dłonią. Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić i zaczęłam stawiać na papierze koślawe litery. Jednak lekcje czytania i pisania nie były zupełnie bez sensu.

Po chwili usłyszałam, jak za moimi plecami otworzyły się drzwi. Obróciłam się. Do środka wszedł, jak zwykle uśmiechnięty, detektyw Romeo.

- Zdążyłaś! Całe szczęście! - wykrzyknął, widząc formularz pod moimi palcami. - Jak przystało na moją partnerkę!

- Co cię tak cieszy? - zapytałam. - I gdzie gość ze złamaną ręką?

- Siedzi u policji - zachichotał dumny z siebie. - Próbuje wyjaśnić dlaczego krąży po mieście z naładowaną bronią myśliwską. Wszedłem na posterunek i zgłosiłem Sarze, że na zewnątrz stoi typek, który nas od kilku dni śledzi.

- Cały ty - powiedziałam z uśmiechem, czując jak opada ze mnie całe napięcie.

- Widzę, że nauka nie poszła w las - zmienił temat, zerkając przez moje ramię na formularz. - Nieźle ci idzie, ale pozwolisz, że ja się tym zajmę -roześmiał się, wyjmując mi z dłoni pióro. Potem wypełnił blankiet do końca. - Proszę - podał go kobiecie za kontuarem.

Skradła mi serce | Heizou x OC/readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz