31. Na ratunek

37 6 3
                                    

Słońce już skrywało się za horyzontem, malując niebo odcieniami pomarańczy i czerwieni. Słabnące promienie delikatnie przebijały się przez gęstą sieć wąskich uliczek i łagodnie muskały zniszczone, drewniane fasady opustoszałych wraków domów.

- Heizou!!! - krzyknęłam patrząc w prawo. - Heizou! - tym razem obróciłam głowę w lewo. - Gdzie jesteś?

Starałam się krzyczeć głośno i brzmieć na bardzo zdesperowaną. Nie jestem profesjonalną aktorką, ale chyba szło mi całkiem nieźle. Nie musiałam się długo bawić w udawane poszukiwania - dwóch opryszków z drużyny przybiegło po mnie w mgnieniu oka. Oczywiście zaczęłam pozorować dziwną, nieudolną formę samoobrony, ale szybko przestałam i pozwoliłam się pojmać. Zabrali mnie do swojego obozu i tak jak przewidywałam, wrzucili mnie do klatki z detektywem i dzieciakiem.

Heizou był nieprzytomny. Siedział w kącie skulony w niewygodnej pozycji z nienaturalnie wygiętą lewą nogą. Był cały rozpalony i oddychał ciężko. Prawdopodobnie miał gorączkę. Dzieciak natomiast był wystraszony. Patrzył na mnie wielkimi zlęknionymi oczami, okrywając się ciaśniej za dużym haori należącym do detektywa.

- Jesteś Shitsubo, prawda? - odezwałam się do niego. Zero reakcji. - Jestem Sayuri i przyszłam was uratować - ukucnęłam przed nim. - Twój braciszek Takuya czeka na ciebie.

Chłopiec troszkę się uspokoił, więc pozwoliłam sobie okryć go jeszcze moim haori, ponieważ wciąż drżał z zimna.

- Powiedz mi tylko czy dasz radę pobiec o własnych siłach? - spytałam. Mały Shitsubo potaknął skinieniem głowy, więc zwróciłam się w stronę Heizou, który wyglądał jak siedem nieszczęść. Położyłam czule dłoń na jego gorącym policzku, a chłopak po chwili się ocknął.

- Sayuri... - mruknął słabo. - I ciebie złapali...?

- Wyciągnę cię stąd - oznajmiłam, na co chłopak zaśmiał się słabo.

- Można wiedzieć jak? Jesteśmy zamknięci w klatce.

- Ale mam to - mówiąc to wyciągnęłam z kieszeni duży metalowy klucz.

- Nie wierzę - westchnął z uśmiechem przymykając powieki. - Jak udało ci się to zdobyć?

- Ukradłam. Jestem złodziejem, zapomniałeś?

Chłopak w odpowiedzi pogłaskał mnie trzęsącą się dłonią po głowie, po czym dostał ataku kaszlu. Widząc go w tym stanie aż we mnie wrzało. Oprócz priorytetowego uratowania detektywa, pojawiła się we mnie jeszcze płonąca chęć zemsty na bandytach.

Słońce szybko zaszło i przyszła pora na odsiecz. Było już ciemno i zmęczeni mężczyźni zaczęli przysypiać. Ognisko powoli gasło, krajobraz zanurzał się w ciemności. Ostrożnie i po cichu włożyłam klucz do zamka i przekręciłam go. Metal chrząknął głośno, ale żaden z bandytów nie zwrócił na to uwagi. Co za głupcy.

- Shitsubo, jesteś gotowy? - chciałam się upewnić.

- Tak - wyszeptał drżącym głosem. Z pewnością był wystraszony. Zwróciłam wzrok na zniszczony budynek stojący kilkanaście metrów przed nami. Na jego dachu czuwało dwóch policjantów, pilnie monitorujących sytuację. Od razu gdy otworzę drzwi klatki, oni skierują w stronę obozowiska mały oddział funkcjonariuszy.

- Za tamtym budynkiem czekają funkcjonariusze policji - poinformowałam małego. - To moi przyjaciele. Gdy do nich dobiegniesz, zaopiekują się tobą i zaprowadzą cię do twojego brata.

- Naprawdę? - zapytał. Wiadomo, jako dziecko dzielnicy biedy bał się i nie ufał obcym ludziom.

- Możesz im zaufać, obiecuję - zapewniłam go. Miałam nadzieję, że moje słowa choć trochę pokrzepią jego strwożone serce.

Dzieciak pokiwał głową, chociaż nadal nie był pewien moich słów. Spojrzałam na Heizou, który majaczył cicho przez sen. Wraz z nadejściem nocy jego gorączka wzrosła. Ostrożnie wzięłam go na ręce. Nawet się nie obudził. Był trochę ciężki, ale jakoś sobie poradziłam.

- No, to już czas - powiedziałam do siebie, by dodać sobie odwagi. Trochę się bałam. Musiałam zadbać o to, by bezpiecznie wyprowadzić stąd i detektywa i dzieciaka. - Gotowy? - spytałam raz jeszcze, patrząc przez ramię na chłopca.

- Tak - powtórzył Shitsubo.

- To trzy, cztery, biegniemy! - oznajmiłam. Pchnęłam nogą żelazne kraty, a drzwi rozwarły się z jękiem. Bez zastanowienia puściłam się pędem przed siebie, lecz zwróciłam uwagę na to, by braciszek Takuyi nie został w tyle. Na szczęście nie miałam o co się martwić. Już po chwili mały wyprzedził mnie i biegł w stronę budynku tak szybko, że aż się za nim kurzyło.

Głośny stęk żelaznych krat obudził przysypiających bandytów. Zerwali się oni na równe nogi, a widząc że ich więźniowie uciekają, rzucili się za nami biegiem, groźnie wymachując bronią. Całe szczęście, równocześnie z bandytami, do biegu poderwali się policjanci, którzy do tej pory czatowali cicho jak mysz pod miotłą po drugiej stronie pobliskiego budynku.

Funkcjonariusze zablokowali im drogę i zaczęli tłumić ich atak, jednak jeden z opryszków zdołał przebić się przez ich barierę. Doskoczył do mnie i chciał zdzielić mnie swoim zardzewiałym toporem. Uskoczyłam w bok, przypadkowo budząc Shikanoina.

- Sayuri...? - mruknął. Nie do końca kontaktował z rzeczywistością.

- Śpij dalej - poleciłam i uchyliłam się przed kolejnym ciosem.

Mięśniak nie dawał za wygraną i cały czas próbował we mnie trafić. Nie było łatwo robić uniki z detektywem w ramionach, ale przynajmniej Shitsubo uciekł już w bezpieczne miejsce.

- Ty kanalio! - wykrzyknęłam z oburzeniem, ponieważ mojemu przeciwnikowi udało się drasnąć mnie ostrzem w policzek. Ciepła krew spłynęła po nim niczym łza. Draśnięcie draśnięciem, ale gdy pomyślałam o tym, do jakiego stanu ten człowiek doprowadził mojego detektywa, znowu wzburzyła się we mnie krew.

Przypomniało mi się jak kilka miesięcy temu prowadziliśmy śledztwo w świątyni Narukami. Spędziliśmy tam dużo czasu na obserwacji otoczenia oraz społeczności świątyni. Pamiętam jak raz posłuchałam rozmowy wiernego z jedną z kapłanek miko. Kapłanka pouczała wiernego słowami: "Słabi ludzie szukają zemsty, silni wybaczają, a inteligentni ignorują". Wcześniej nie zastanawiałam się głębiej nad znaczeniem tych słów. Jednak w tym momencie, gdy patrzyłam na wściekłą twarz opryszka, wróciły one do mnie.

Teraz wiem jedno: w oczach tej kapłanki na pewno nie jestem ani silna, ani inteligentna.

Zamachnęłam się i z całej siły wycelowałam nogą w krocze przeciwnika. Mięśniak z wrażenia wybałuszył oczy, upuścił swoją broń i padł na kolana, a potem na twarz. Chyba stracił przytomność, może nawet wybrał się na spacer po drugim świecie? Kto wie?

Nie zastanawiałam się zbyt długo nad odpowiedzią. Po prostu pobiegłam za rozpadający się budynek, gdzie czekał medyk, gotowy udzielić Heizou pierwszej pomocy. To było w tamtym momencie najważniejsze.

Skradła mi serce | Heizou x OC/readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz