− Onyks, co to ma znaczyć? − zwróciłem się gniewnie do mistrza gildii.
− Nie rozumiem co masz na myśli. − Na jego ustach wykwitł kpiący uśmieszek. Jak cholera o niczym nie wiedział.
Co za skurwysyn!
Coś paliło mnie od środka. Miałem wrażenie, że Macha wpuścił tam swoje czarne smoki, które urządzały sobie jakiś festiwal ognia w moim żołądku. Nie potrafiłem się zmusić, żeby spojrzeć znów w jej stronę, ale jednocześnie byłem boleśnie świadom obecności złodziejki w pokoju.
Wiedziałem co bym zobaczył, gdybym zerknął: parę szmaragdowo−zielonych oczu, które prześladowały mnie od bez mała sześciu lat. Za boga nie chciałem dowiedzieć się, co bym w nich dzisiaj ujrzał.
− Nie rób ze mnie idioty − warknąłem.
− Jakże bym śmiał. Jesteś jednym z moich najlepszych ludzi, a przynajmniej tak donoszą moi zwiadowcy. Tak się składa, że ona również. − Nonszalancko wzruszył ramionami i wskazał dziewczynę.
− I co w związku z tym?
− Chcę, żebyście pracowali razem. − Wzruszył ramionami, jakby to była oczywistość.
Omal się nie zakrztusiłem.
Nie mogłem znieść tego zadowolonego z siebie uśmiechu na jego twarzy i odwróciłem się znów do okna, wściekły do granic. W co on pogrywał? To, że jest mistrzem gildii, nie uprawniało go do uprzykrzania ludziom życia... a w zasadzie niestety upoważniało.
Kogo ja chciałem oszukać?
Przeciągnąłem nerwowo ręką po włosach. Teraz były krótsze niż kiedy mnie widziała po raz ostatni. Ciekawe co sobie o mnie pomyślała.
− Ekhm... − odchrząknęła, a ciarki przebiegły przez moje plecy na dźwięk jej głosu.
− Tak, Lily? − Uprzejmie zapytał Onyks.
− Dlaczego? − zapytała sztywno, głosem nieco niższym niż zapamiętałem. Ciemniejszym. Mimo to, każda wymówiona głoska sprawiała, że przeszywały mnie wspomnienia. Do tej pory jednak nie spojrzała w moją stronę, ani nie odezwała się do mnie. Jej pytanie było nad wyraz zasadne. Jak zwykle, z nas dwoje myślała bardziej logicznie i trzeźwo.
− Powiedziałem już. Chcę, żebyście razem pracowali. Widzę, że męczysz się z tymi głąbami, uznałem więc, że potrzeba ci kogoś bardziej odpowiedniego. Bardziej pobudzającego do działania, rzekłbym... bardziej intensywnego. − Jego głos zdradzał w tym wszystkim cynizm i rozbawienie.
Nie wierzyłem, że naprawdę troszczył się o Lily. Po prostu zżerała go ciekawość. Chciał wiedzieć jak to się skończy. W sumie sam byłem ciekaw.
− Nie - wypowiedziała tylko jedno słowo, ale wystarczyło, bym poczuł wbity w plecy sztylet... lub nóż myśliwski.
− Słucham? − Oren wydawał się równie zaskoczony jej reakcją.
− Nie − powtórzyła twardo.
Odwróciłem się i spojrzałem zaciekawiony na Orena. To mogło być interesujące.
− Chyba zapomniałaś z kim rozmawiasz − powiedział cicho.
Wyszedł zza biurka i zrobił krok w jej stronę, a w jego głosie czaiła się groźba. Mimowolnie napiąłem mięśnie i sięgnąłem w stronę rapiera wiszącego u mego boku.
− Doskonale pamiętam. Z mistrzem, który mnie przyjął, dał dom i pozorne poczucie bezpieczeństwa. Jednocześnie grożąc mi śmiercią. Z mistrzem, który naznaczył mnie jak jakieś bydło ze swojego stada − wyrzuciła z siebie głosem pełnym jadu.
CZYTASZ
Miasto Złodziei (Część 2) - Mariport
FantasyPodobno czas sprawia że zapominamy. To nieprawda. Każde wydarzenie zamknięte jest w jakiejś szufladce i tylko czeka, aż coś, widok, zapach, dźwięk, spowoduje, że ta się otworzy się z hukiem. Po trzech latach losy Lily i Renny'ego splatają się ponown...