Rozdział 12 cz.2 - Występy

324 251 67
                                    

Następnego dnia spotkaliśmy się jak zwykle w jadalni, tyle że tym razem we troje. Żadne z nas jeszcze nie miało na sobie strojów od Farrena. Nie chcieliśmy wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania wśród Cieni. Anne jak zwykle była promiennie uśmiechnięta, mimo wczesnej pory. Nie po raz pierwszy zastanawiałem się, co skłoniło tak pozytywną i optymistyczną osobę do wstąpienia w nasze szeregi. Zupełnie nie pasowała do reszty towarzystwa. Każdy z nas był w mniejszym lub większym stopniu zgorzkniały i zgniły od środka. O sobie myślałem w tej pierwszej kategorii.

W trakcie całego posiłku mała brunetka trajkotała wesoło, ewidentnie podekscytowana tym, co nas czekało. Udało się jej przy tym nawet słówkiem nie wspomnieć o tym, co robimy. Poruszała nawet najgłupsze tematy, prawdopodobnie by zagłuszyć ciszę, która w innym wypadku panowałaby przy naszym stoliku. Z Lily nie wymieniliśmy ze sobą od wczoraj ani słowa, poza "dobranoc" i "dzień dobry". Od naszego poprzedniego wspólnego śniadania zrobiło się jakoś dziwnie, dlatego w sumie byłem wdzięczny Anne za jej obecność.

Gdy później dotarliśmy do dzisiejszego celu, gildia posłańców tętniła już życiem. Gońcy wchodzili i wychodzili, podjeżdżały dorożki i jeźdźcy z przeróżnymi herbami. Stało się widoczne, że do Mariportu zjechała cała elita Elowyn. To pierwsze Regaty, w których miałem przyjemność uczestniczyć i poza czekającym nas zadaniem, ekscytowało mnie wszystko, co działo się wokół.

Po drodze już kilkukrotnie łapałem się na tym, że chcę się podzielić z Lily jakąś obserwacją, ale w ostatniej chwili gryzłem się w język. Szczególnie kiedy widziałem jej skupiony i wbity wprost przed siebie wzrok. W najbliższym czasie to musiało ulec zmianie. Pomijając już naszą misję, najzwyczajniej w świecie brakowało mi rozmów z nią. W ciągu tego jednego dnia odczułem to boleśniej, niż przez wcześniejsze trzy lata rozłąki. W tej chwili wolałem się nie zastanawiać nad tym, co to dokładnie znaczyło.

Farren zmarszczył brwi jak tylko nas dostrzegł i wskazał drogę do osobnych przebieralni. Dziewczyny poszły więc w swoją stronę, a ja znalazłem klitkę, w której rezydowali mężczyźni. Kiedy wszedłem do środka, obecni tam artyści zaszczycili mnie krótkim spojrzeniem i wrócili do swoich spraw. Jakby nie było nic dziwnego w tym, że widzą mnie pierwszy raz w życiu. Przypuszczałem, że wiele z obecnych tu osób przyjechało specjalnie na to wydarzenie.

Znalazłem dla siebie kawałek wolnego miejsca i wyciągnąłem rzeczy z otrzymanego wczoraj tobołka. Wcześniej nawet tam nie zajrzałem, więc byłem pozytywnie zaskoczony. Strój na pierwszy rzut oka aż tak drastycznie nie odbiegał od mojego zwyczajowego ubioru, przynajmniej kolorystycznie. Jednak jak na mój gust i tak wyglądał zbyt pstrokato.

Skórzane spodnie mocno opinały moje nogi i inne części ciała, a czarna koszula została wykonana z jakiegoś połyskliwego, ale przyjemnego w dotyku materiału. Do tego kapelusz z szerokim rondem, ciemnozieloną taśmą wokół głowy i ogromnym, pawim piórem. Na koniec karwasze wyszywane grubą nicią w kolorze pasującym do kapelusza i pas ze złotą klamrą. Pozostało już tylko przypasać noże.

Było to siedem cienkich, metalowych ostrzy. Pozbawione wszelkich dodatków mogących je obciążyć lub zaburzyć balans. Wczoraj starannie wszystkie naostrzyłem i naoliwiłem, więc całość prezentowała się całkiem nieźle. Kiedy zobaczyłem się w lustrze, uznałem, że brakuje tylko przepaski na oko i śmiało mogłem ruszać w rejs, grabić kupieckie statki.

Nie wiedziałem, gdzie mieliśmy dzisiaj występować, więc ruszyłem szukać barda. Powinien pokierować nas na wcześniej przygotowane dla nas stanowiska. Codziennie miały się zmieniać, by ludzie za każdym razem musieli przemierzać miasto w poszukiwaniu artystów, których chcieli zobaczyć. Mijali przy tym porozstawiane wszędzie stoiska i kramy, co było doskonałą okazją dla sklepikarzy na prezentację swoich dóbr.

Miasto Złodziei (Część 2) - MariportOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz