Rozdział 7 - Poród

359 260 95
                                    

Co ten skończony łotr sobie myślał? − Przewracałam się w łóżku z boku na bok, nie mogąc zasnąć.

Nie potrafiłam opędzić się od natrętnych myśli. W kółko wracałam do tamtej ciemnej alejki. Pamiętałam doskonale każdą chwilę, jakby czas zwolnił, aby dokładnie się temu przyjrzeć, by potem mnie nimi nękać. Moje biedne serce od tamtej pory się nie uspokoiło, a na domiar złego nadal czułam ciepło jego skóry na swoim biodrze, policzku, szyi, ustach...

Cholerny pocałunek.

Nie miałam pojęcia, jak spojrzę mu w oczy. Byłam skołowana i kompletnie nie wiedziałam, co o tym myśleć. Renny wybrał. To on podjął tę decyzję, co bardzo mi się nie podobało, ale reszta... Nie mogłam zapomnieć o tym mrocznym, wwiercającym się we spojrzeniu, kiedy odepchnęłam go od siebie. Po raz kolejny przeszedł mnie dreszcz na to wspomnienie i ulokował się w dole brzucha. Czułam nieznośne napięcie, którego nie rozładowałam nawet intensywnym treningiem. Położyłam się na brzuchu i zakryłam głowę poduszką, mając nadzieję, że te wszystkie obrazy w końcu sobie pójdą. Niestety, udało mi się zasnąć dopiero, gdy zaczęło świtać.

Zupełnie niewyspana i nie w humorze poszłam na późne śniadanie. Macha widocznie uznał, że z jakiegoś powodu zasłużyłam na to, żebym poczuła się jeszcze gorzej i zastałam tam Renny'ego, gawędzącego sobie z Anne. Westchnęłam zrezygnowana i podeszłam do Marthy.

− Ciężka noc, słonko? − zapytała uprzejmie, nakładając mi jajka.

− Nie, skąd taki wniosek? − powiedziałam ociekającym ironią głosem i spojrzałam na nią smętnie.

− Może zrobię ci herbaty?

− O bogowie, tylko nie to, ale dziękuję za troskę. 

Wiem, że po prostu chciała być miła, ale dla mnie herbata powinna zostać tam, gdzie jej miejsce.

Czyli u zielarek.

Kątem oka zobaczyłam, że Anne do mnie macha. Spojrzenie rzucone na Renny'ego pozwoliło mi na minimalną poprawę humoru. Z bliska widziałam jego podkrążone oczy, szarą skórę i włosy zmierzwione bardziej niż zwykle. Prawdopodobnie jego noc wyglądała podobnie do mojej. Do tego starał się unikać mojego wzroku prawie tak samo, jak ja jego. W tej chwili wolałabym wejść do leża smoka chaosu niż podejść do ich stolika, ale złodziejka była bardzo natarczywa.

− Dzień dobry, Lily! − Brunetka była uśmiechnięta i promienna niczym Vijana na jednym ze swoich obrazów. W tej chwili nienawidziłam jej całym sercem.

− Co tam? − rzuciłam więc tylko bez zapału.

− Dzisiaj byłam na polowaniu − powiedziała radośnie.

− I to cię tak cieszy? − zdziwiłam się. Polowania to chyba jedno z najbardziej niewdzięcznych zadań. Wałęsanie się całą noc po mieście bez celu zdecydowanie nie należało do moich ulubionych zajęć.

− Jasne. W końcu coś, co mogłam sama sobie zorganizować i nie musiałam słuchać niczyich rozkazów.

− No tak. − Zdążyłam już zapomnieć, że polowania to nasze pierwsze samodzielne misje. Na bogów, czy to było aż tak dawno temu?

− Gratulacje, Anne − powiedział Hornan, kiepsko udając entuzjazm.

I dobrze. Dokładnie tak powinien się czuć po tym, co zrobił.

− Dziękuję, Renny. − Tym razem jej uśmiech opromieniał złodzieja. − Lily, ktoś zostawił dla ciebie wiadomość w gildii, a ja obiecałam, że ci ją przekażę. − Podała mi zalakowaną kopertę. Widocznie dlatego mnie wołała.

Miasto Złodziei (Część 2) - MariportOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz