Epilog

357 256 44
                                    

Dotarcie na miejsce zajęło mi resztę nocy. Pierwsze promienie słońca oświetlały już starą leśniczówkę, do której zmierzałam. Nie byłam tu nigdy wcześniej, ale jasne i dokładne wskazówki Renny'ego sprawiły , że trafiłam bez trudu.

Samego złodzieja jednak nie zastałam.

Powtarzałam sobie w myślach, że nie miałam się o co martwić. Było jeszcze wcześnie, a do tego wszystko się skomplikowało. Uwiązałam konie do resztek drewnianego płotu, rozsiodłałam i pozwoliłam im skubać trawę. Musiałam rozejrzeć się także za wodą dla nich, ale podejrzewałam, że domek postawiono w tym miejscu nie bez powodu i w pobliżu musiał płynąć jakiś strumyk.

Zebrałam nasze rzeczy i rozejrzałam się po wnętrzu. W czasach swojej świetności musiał być bardzo przytulny. Niewielkich rozmiarów izba wyglądała  na jednoosobową. Kominek i komin wykonany z okrągłych, rzecznych kamieni, to jedyne, czego nie wykonano tu z drewna. Cała reszta trzymała się resztkami sił. Rozklekotane łóżko z zatęchłym siennikiem, solidny stół oraz dębowa ława, a w kącie pusta szafa ze skrzypiącymi zawiasami. Jedyne okno z wybitą szybą zabito deskami, obecnie więc źródło światła stanowiły tylko otwarte przeze mnie drzwi.

Przynajmniej jest dach na głową. − Westchnęłam w duchu i zabrałam się za rozpalanie ognia.

Kiedy już napoiłam konie i wrzuciłam coś do pustego żołądka, rozłożyłam koc przed kominkiem i ułożyłam się wygodnie. Nie minęło dużo czasu, a dopadło mnie zmęczenie po nieprzespanej, emocjonującej nocy i zasnęłam.

*

Nie miałam pojęcia jak długo spałam, ale obudziło mnie skrzypienie drzwi, a w moje nozdrza natychmiast uderzył intensywny zapach. Mokry, słony, ale znajomy. Mimo to podskoczyłam wystraszona i ustawiłam się przodem do wejścia. Nie sięgnęłam jednak po broń.

− Nie takiego powitania się spodziewałem − powiedział zmęczonym głosem Renny, stojąc na progu.

Nie wyglądał dobrze.

Ubranie miał brudne i przemoczone, ale rękawy, z których jeden rozdarł do łokcia, zaczynały już schnąć. Włosy były potargane i udekorowane jakąś gałązką. Zauważyłam też gigantyczne, ciemne doły pod oczami, kilka siniaków oraz zadrapań i rozciętą brew.

− Sam się tak urządziłeś? − spytałam.

Oparłam ręce na biodrach i mimo supła w żołądku udawałam zupełny spokój oraz zwyczajową arogancję. Po tym, co się stało, nie wiedziałam co ze sobą zrobić i jak się zachować w jego obecności, więc wróciłam do utartego, znajomego schematu.

− Mogłabyś choć przez chwilę mi współczuć, że nie wspomnę o krztynie radości z powodu tego, że w ogóle żyję − wytknął mi i usiadł ciężko na ławie pod ścianą, po czym położył głowę na stole.

− Cieszę się, że żyjesz, bo to znaczy, że udało się wam uciec. Widziałam, co się stało na szczycie wieży. − Nadal stałam jak słup soli i nie potrafiłam oderwać stóp od podłogi. − Co było potem?

− Mizu postanowił mi udowodnić, że doskonale pływa − odparł z całą mocą ironii w głosie. − Całą drogę z zamku do brzegu odbyłem przyklejony do jego grzbietu, a zimna, słona woda co chwilę zalewała mi oczy i usta. Potem przedzierałem się przez las i wpadłem do jakiegoś dołu. Wspominałem już, że nienawidzę morza?

− Coś mi się obiło o uszy − mruknęłam. − Jak rana? − Wskazałam brodą jego bok.

− Jednak cię to obchodzi? − rzucił i podniósł na mnie rozgoryczony wzrok.

− Wyobraź sobie, że czasem mam takie dziwne przebłyski − odparłam buńczucznie.

− Zauważyłem... − Mierzył mnie przez chwilę badawczym spojrzeniem.

Miasto Złodziei (Część 2) - MariportOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz