Rozdział 10 cz.1 - Zakład

346 258 95
                                    

Pomimo swojej pewności siebie nie mogłem uwierzyć w to, że wygrałem. Lily była bardzo dobra w swoim fachu, więc istniało nikłe, ale jednak, ryzyko porażki.

Na szczęście Macha tym razem mi sprzyjał.

Już wcześniej mniej więcej obmyśliłem sobie wszystko, teraz musiałem tylko dopiąć szczegóły. Przeszedłem się po mieście i sprawdziłem, czy wszystko było tak, jak to sobie zaplanowałem. O ironio, podchodziłem do tego bardziej skrupulatnie niż do swoich skoków.

W końcu chodziło o nią.

Miałem tyle pomysłów, które chciałbym zrealizować, a miałem tylko tę jedną noc. Musiałem ją jak najlepiej wykorzystać. Oczywiście nie zamierzałem zamiaru realizować wszystkiego, co podpowiadało mi serce. Niektóre rzeczy lepiej pozostawić tylko w mojej głowie, choć nie mogłem pozbyć się nadziei, że może kiedyś dojdą do skutku.

O zachodzie słońca czekałem na tyłach kamienicy Onyksa, niecierpliwie tupiąc nogą. Odkurzyłem i nawoskowałem swoje skórzane karwasze oraz naramiennik i przynajmniej spróbowałem zrobić coś, żeby włosy nie sterczały mi na wszystkie strony, jednak bez większego powodzenia. Teraz pogarszałem tylko sprawę, bo co chwilę przeczesywałem je palcami. Miałem już ich dość i właśnie z tego powodu skróciłem część z jednej strony.

W tej chwili uświadomiłem sobie, że Lily robi dokładnie to samo, aczkolwiek nie aż tak drastycznie. Roześmiałem się, dzięki czemu uszło ze mnie trochę napięcia. Jej zaplecione nad uchem włosy były lustrzanym odbiciem mojej niemal ogolonej skroni. Nie sądzę, żeby zwróciła na to uwagę. Zresztą, ja sam nie mam pojęcia dlaczego właśnie teraz o tym pomyślałem. Bogowie, czułem się jak jakiś szczeniak przed pierwszymi zalotami, a nawet nie mogłem tak nazwać tego spotkania.

Idiota.

Moje głupie rozważania przerwały otwierane drzwi i na sekundę wstrzymałem oddech, ale był to tylko Ali. Barczysty marynarz o rudych włosach i gębie w piegach z frakcji zabójców. Co on właściwie tutaj robił? Raczej nie odwiedzał znajomych.

Zaraz za nim znów otworzyły się wierzeje naszej gildii i tym razem wyszła zza nich Lily. Miałem wrażenie, że moje głupie serce na chwilę się zatrzymało, a Ali zupełnie wywietrzał mi z głowy. Miała na sobie ciemnozieloną tunikę z długim rękawem, obrąbioną przy wysokim kołnierzu srebrną nitką, skórzaną, wiązaną kamizelkę uwydatniającą jej nieduży biust i wąską talię oraz swoje nieodłączne, wysokie buty. Nie zabrakło też zawieszonych u pasa ostrzy. We włosy zaś wpięła łańcuszek z listkami, który podarowała jej kiedyś Gwen.

Nie mogłem oderwać od niego wzroku.

To po prostu nie może być zwyczajna noc. − Przemknęło mi przez myśl.

Spojrzała na mnie badawczym wzrokiem i momentalnie wróciłem do rzeczywistości. Potrząsnąłem głową, żeby oczyścić umysł i ostatecznie skwitowałem tylko:

− Całkiem nieźle. Gotowa?

− Na tyle, na ile mogę być gotowa na twoje towarzystwo − powiedziała, niby naburmuszona, ale widziałem w jej oczach iskierkę podekscytowania.

− Odpuść sobie, z łaski swojej, choć na tę jedną noc. Zapewniam, że będziemy się świetnie bawić. Spędźmy przynajmniej chwilę z dala od Złodziei Czasu, smoczych jaj i całego tego syfu. Na początek idziemy do Hugo. − Wyciągnąłem rękę i wskazałem kierunek.

− Jakim cudem skojarzyłeś Hugo z dobrą zabawą? − zdziwiła się.

− Nie będę ukrywał, że mam nadzieję uniknąć ponownego spotkania z nim. − Wzdrygnąłem się z obrzydzeniem na wspomnienie poprzedniego. − Obiecałem ci dobre wino, pamiętasz?

Miasto Złodziei (Część 2) - MariportOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz