VIII: Żadnych macanek

930 98 87
                                    

Zza drzwi zaczęła się sączyć coraz głośniejsza muzyka, co skutecznie wybiło mnie z rytmu czytania, będąc rozwalonym na łóżku. Wsadziłem między strony kartkę papieru znalezioną w szufladzie szafki nocnej. Odłożyłem ją na widoku, żeby pamiętać o powrocie do lektury kolejnego dnia.

Ruszyłem na parter, zostając zaatakowanym basem wydobywającym się z wieży na patio. Ludzie tłoczyli się wszędzie. Zerknąłem aż na telefon, żeby upewnić się, ile czasu zajęło mi siedzenie w samotności z dobrą lekturą. Dwie godziny. Cholerka, poszalałem z odcinaniem się, jednak do tego przywykłem. W dziewięciu na dziesięć przypadków wybierałem wygłuszający pokój na piętrze niż chlanie z nastolatkami na parterze. Kurt mi na to pozwalał i, jak zawsze, nie pytał. Teraz zaprosiłem Jaspera – dobra, nie ja, ale to mało ważne – i obiecałem mu towarzystwo. Przy sprawdzaniu godziny nie dostrzegłem żadnego nieodczytanego esemesa, co nieco mnie zmartwiło. Musiałem go poszukać. Powinien już być na miejscu. Przeciskałem się między uczniakami, co poniektórzy spoglądali na mnie z lubością, z ciekawością albo nieskrywanym podnieceniem. Boże, jak ja nienawidziłem domówek.

Przechodziłem z pomieszczenia do pomieszczenia i szukałem Jaspera, ale nigdzie go nie widziałem. To zaczynało się robić dziwne. Znalazłem nawet wymieniających ślinę Luke'a z Sage, ale nie planowałem im przerywać. Declan świetnie się z Jacksonem bawił przy basenie, chyba się siłowali z publiką dookoła. Kurt z kulturą sączył drinka i rozmawiał z grupką dziewczyn.

Po Jasperze ani śladu.

Postanowiłem pozostać na parterze na wypadek, gdyby się zjawił. Poszedłem w tym celu do kuchni po piwo, aby zagłuszyć idiotyczne myśli i zająć czymś ręce. Butelka w nich to idealna alternatywa. W dużej i marmurowej kuchni nie było tyle tłumów, w zasadzie było całkiem ustronnie. Ludzie wpadali tu tylko po coś do picia i lecieli w tango. Tym lepiej dla mnie, bo gdy sięgałem po ciemną butelkę ze skrzynki, nikt mnie nie obserwował. Mogłem w spokoju otworzyć ją jednym z trzech otwieraczy pozostawionych na blacie. Oparłem się o niego tyłem i spoglądałem za okno, gdy upijałem pierwszy łyk.

Po paru minutach w kuchni nie byłem już sam, bo dołączył do mnie wprawiony Jackson. Rozłożył na mój widok ramiona i dopadł do mnie, chwytając twarz w obie dłonie i całując w policzek. Skrzywiłem się.

– Co ci odbiło? – spytałem, wycierając ślad po jego ustach.

Sięgał zza mnie butelkę mocniejszego trunku, nalał go sobie do kubeczka i dolał coli. Dopiero wtedy się odezwał – jak już brał łyk.

– Kocham cię, Basta. Zajebisty jesteś. Czaisz?

– Świetnie – mruknąłem. – Może zwolnij? To dopiero początek.

– Mnie to mówisz? – zaśmiał się, kręcąc głową. – Lepiej pilnuj Jaspera, bo ci do niego podbijają.

– Co? – zdziwiłem się, odstawiając z brzękiem butelkę na marmur za plecami. – Gdzie jest Jasper?

– W ogrodzie? – odbił pytająco. – Chwilę temu widziałem, jak Declan kazał spierdalać jakiemuś gościowi, który do niego nachalnie podbijał.

Byłem w ciężkim szoku, że przegapiłem pojawienie się Jaspera. Jakim cudem? Nie rozumiałem. Musiałem czym prędzej pójść we wskazane przez przyjaciela miejsce i odszukać zapewne zmieszanego Jaspera. Wypadłem na zewnątrz, gdzie uderzył mnie odór kilku rzeczy naraz. Po pierwsze trawki, po drugie tytoniu. Skrzywiłem się z odrazą, bo jeśli Declan jednak palił, to miałem zamiar go obedrzeć ze skóry. To jego więc odszukałem, co trudne nie było ani trochę. Śmiał się w charakterystyczny sposób do swoich kumpli i przechylał butelkę z piwem. Podszedłem do niego szybkim krokiem. Popatrzył na mnie jakby z ulgą.

Baza nie do zdobycia//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz