XVI: Nie uderzysz własnego dziecka

594 90 5
                                    

Wróciliśmy do domu chwilę przed północą, a to tylko dlatego, że z nieba zaczął siąpić deszczyk. Wiem, że Declan miał go gdzieś i gdyby nie nasze położenie to skoczyłby po alkohol, ale posiadałem na tyle szarych komórek racjonalnego myślenia, że poprowadziłem nas z powrotem. Pozwalał mi na to w milczeniu. Ciążyło mi ono, bo nie mogłem usłyszeć o jego obawach, a on nie pytał o moje, ale wiedziałem też, że choć na zewnątrz wydawał się spokojny, w środku walczył z genami babki. Mówił okropne rzeczy, gdy byliśmy młodzi, takie, za które zamknęliby go na oddziale psychiatrycznym. Czasem wpadał na szalone pomysły podczas bijatyk, ale zazwyczaj tylko na pomysłach się kończyło. Nie wątpiłem, że w głowie powstał mu krwawy obraz tortur Jordana, a kto wie, może i Huntera. Fakt, że o nich nie mówił, oznaczał ciągłą walkę ze sobą.

Agresja to paskudna sprawa, a w naszej rodzinie nikt się na nią nie leczył. Mój ojciec prędzej by mnie zabił, niż pozwolił zasugerować terapię. Declan? Obraził dożywotnie, to pewne. Jasno dał do zrozumienia, że albo moje metody poskutkują, albo nie i nie chce nawet słyszeć o leczeniu w inny sposób. Co mogłem zrobić? Cholera, miałem szesnaście lat, a nasi rodzice nie ułatwiali nam rozwiązywania problemów. Powinni, ale tego nie robili.

Po powrocie liczyliśmy na sen, ale się przeliczyliśmy. W salonie czekała na nas ciocia i wuj, który od razu poderwał się do pionu, ledwo nas zauważył. Declan spojrzał na niego w tak ciężkim milczeniu, że chyba krzyk by nas ogłuszył. A potem bez słowa ruszył na piętro.

– Zrobię to – ostrzegłem go, odzywając się po raz pierwszy od czasu wyjścia. Declan stanął z nogą na schodku wyżej tylko na chwilę, zanim ruszył dalej. Nie zabronił mi. Więc jednak wiedział.

Spojrzałem na wuja, który patrzył na mnie z trudną do rozszyfrowania miną. To ta mina w stylu dyrektora firmy, którą prowadził. Oczekiwał jakiegoś wyjaśnienia i choć nic nie wskazywało na jego skruchę, to postanowiłem pogrzebać niedomówienia. Z bojowym nastawieniem wkroczyłem do salonu, zerkając na ciocię, która siedziała z czerwonymi od płaczu oczami, przyciągniętymi do siebie kolanami. Chociaż ona to przeżywała w należyty sposób. Tragedię.

– Od jak dawna jest agresywny? – spytał surowo Hunter. Od razu się na nim skupiłem. – Od jak dawna nie panuje nad złością?

Chciałem się odciąć tekstem o moim ojcu i jego agresji, ale sobie darowałem. Nawet go tu nie było. Matki zresztą też. Chodziło teraz o dobro Declana i to, jak będzie postrzegany przez rodziców.

– Od dziecka – odpowiedziałem szczerze, a on nie krył zaskoczenia. Ciotka nabrała głośno powietrza i je wstrzymała w płucach.

– Co ty wygadujesz?

– Nie wiesz, czy udajesz, że nie wiesz, bo tak wygodniej? – odpyskowałem.

Hunter Bennett to osoba, która nie krzyczy ani nie bije. To osoba, która samym wyrazem twarzy i poważnym tonem sprowadza cię do parteru. Czasem wystarczyło na niego spojrzeć, aby poczuć strach, a przecież nic takiego nie robił. Tylko świdrował cię spojrzeniem. Tak jak teraz.

– Już jako dziecko mi dokuczał, zostawiał liczne sińce, czy niszczył moje rzeczy. Podarł mi dziesiątki ubrań, część moich ulubionych i to na przestrzeni całego naszego życia – podjąłem opowieść. – Zniszczył mi tonę zabawek tylko dlatego, że akurat się bawiłem, gdy jemu coś odwaliło. Psuł moje rysunki, wylewając coś na nie, dorysowując czy drąc.

– Dzieci bywają okrutne, ale-

– Hunter, matka was lała – przerwałem mu. Zacisnął mocno usta. – Jak mogłeś patrzeć na własnego syna i nie widzieć podobieństw? Pozwalałeś mu na tę agresję, udając, że jej wcale nie widzisz.

Baza nie do zdobycia//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz