XXI: Paintball, skarbie

666 81 4
                                    

Wziąłem się w garść, gdy tylko wyczołgałem się z łóżka. Odświeżyłem się i ubrałem ulubione spodnie oraz białą koszulkę. Pogoda za oknem nie powalała, ale chociaż skończyło wiać i padać, a to już dobra oznaka. Zapukałem do pokoju Declana, ale nie dosłyszałem zaproszenia. Mimo to wszedłem, dostrzegając gnijącego w najlepsze kuzyna na wyrze. Obśliniał poduszkę, leżąc na brzuchu i pochrapywał cicho. Kurde, minęły trzy tygodnie, a ja drugi raz byłem w jego pokoju. Nikogo nie dziwił fakt, że ściany były ciemnoszare, podłoga z ciemnego drewna, a meble czarne. Wchodziłeś i miałeś wrażenie, że trafiasz do czyśćca, zwłaszcza z zaciągniętymi roletami. Mimo to wiedziałeś, że to pokój Declana Bennetta. Na ścianach było pełno plakatów, zdjęć, notatek i sztuczny bluszcz. A nawet światełka. Porządne stanowisko gamera. Duży telewizor i wygodne pufy. I oczywiście gigantyczna szafa, gdzie trzymał swoje niezliczone ciuchy.

Otrząsnąłem się z oszołomienia i podszedłem do kuzyna.

– Te, wstawaj – budziłem go, szarpiąc za ramię.

Ten tylko burknął niecenzuralne słowo i obrócił głowę w drugą stronę. Skoro nie poszło po dobroci, to zacząłem brutalnie od podniesienia rolet. W pokoju zrobiło się od razu jaśniej, ale księcia to nie postawiło na nogi, bo cwaniak nasunął sobie poduszkę przed oczy.

– Declanie Tajfunie Bennett, jesteś potrzebny na imprezie urodzinowej pewnego młodzieńca. Racz zaszczycić go swą obecnością.

Dostrzegłem, jak Declan otworzył oczy, zamrugał, po czym w ślamazarnym tempie odwrócił się do mnie i popatrzył jak na marę senną.

– Mówiłeś coś? – spytał zachrypnięty.

– Tylko tyle, że potrzebuję pomocy.

– Idziesz?

– Gdzie?

– Na imprezę – odpowiedział, ziewając szeroko. Na szczęście zrzucił nogi na podłogę i się zaczął przeciągać. – Luke pisał, że Sage jest na ciebie wściekła, Jackson podobno też ma jakiś żal. Co się wczoraj stało?

– Nieważne. Już to przepracowałem z twoją mamą.

– Aha? – mruknął obrażony. – Od kiedy to z jej pomocy korzystasz chętniej niż z mojej?

– Bo stałem się agresywny, Declan. – Poczułem na sobie jego w pełni rozbudzone i poważne spojrzenie. Lustrował mnie, doszukiwał się zapewne jakichś obrażeń na ciele, a gdy ewidentnie nie był w stanie jeszcze wszystkiego zrozumieć, wstał i do mnie podszedł.

– Przecież ty się z nikim nie bijesz.

– Nie chodzi o to, że chciałem uderzyć Sage, tylko o to, że zastosowałem agresję słowną. To ten sam rodzaj przemocy, którą karmił mnie ojciec. Ja... trochę spanikowałem, gdy to do mnie dotarło.

– Czekaj, czekaj – mówił szybko, chwytając mnie oburącz za ramiona. – Nie jesteś swoim ojcem, jasne? Sage zawsze potrafiła cię wkurwić jak nikt inny z nas, nigdy nie potrafiła się wycofać w porę, bo lubi drażnić tygrysa. Chuj wie, co tam między wami pozgrzytało, ale kto z nas nie mówi beznadziejnych rzeczy w przypływie złości? Weź, przypominam ci, że opisywałem ludziom tortury, jakimi ich uraczę. Opisałeś coś takiego Sage?

– Nie, ale...

– Seba, nie usprawiedliwiam cię na siłę, słowo. Jeśli czujesz, że chcesz iść na jakąś tam terapię, to kim jestem, żeby ci bronić? Moim zdaniem ty i Sage zawsze po prostu się tolerowaliście dla Luke'a.

– Co przez to rozumiesz? – spytałem zaskoczony.

Declan zabrał ręce i zaczął ogarniać swoją szafę, wygrzebując z niej strój na dziś. Tajfun się odpalał.

Baza nie do zdobycia//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz