XVIII: Declan Tajfun Bennett

599 79 4
                                    

Głowa mi pękała i choć dostałem leki, nie pomagały. Musiałem zażywać dwie, ale powiedz o tym pielęgniarce, to wyśle cię na odwyk lekowy. A ja żyłem z częstymi bólami głowy i migrenami, co za niedorzeczność. Opierałem tył głowy o chropowatą ścianę, przymknąłem powieki i czekałem, aż będę mógł stąd wreszcie wyjść. Niech ten tydzień się skończy, prosiłem.

Drzwi od gabinetu lekarskiego się otworzyły, czym przykuły moją uwagę. Wyszedł doktor z prześwietleniem oraz Hunter z tak surowym obliczem, że miałem ochotę schować się pod krzesłem. Niech to szlag, wszystko było moją winą w ten weekend.

– Nie ma złamań, ale z racji, że nadgarstek był już kiedyś nadwyrężony, teraz znów zalecam ostrożność – powiedział ni to do mnie, ni wuja. – Poza tym siniaki powinny zniknąć za tydzień lub dwa. – Wybornie. Do tego czasu się tłumacz z ich istnienia. – Wstrząśnienia mózgu nie wykryliśmy, ale gdybyś poczuł się gorzej, nie zwlekaj ze zgłoszeniem się do nas – teraz mówił z całą pewnością do mnie, przez co i surowy wzrok wuja spoczął na mnie. – Spytam jeszcze raz...

– Nie. Nie. I jeszcze raz nie. Dziękuję. Możemy jechać? – marudziłem, wstając i patrząc na wuja błagająco.

– Cóż, może pan go przekona – westchnął znużony lekarz, podając Hunterowi wyniki badań i receptę na maści. – Do widzenia.

– Dziękuję panu.

Hunter nie odezwał się do mnie ani słowem, gdy dreptałem za nim do auta na parkingu. Patrzyłem na niego ukradkiem i zachodziłem w głowę, jak Declan nie bał się z nim zadzierać? Przecież fakt, że ten facet się nie unosił, tylko kotłował w sobie emocje, był najbardziej przerażający na świecie. Co tam bitka z ojcem. Bitki z Hunterem się bałem.

Usiadłem na miejscu pasażera, pragnąc ukryć się na tylnej kanapie, ale musiałem być twardy. Tak zapewniałem go, że dam sobie radę sam z pakowaniem, a teraz miałem się ukrywać przez własną głupotę? Dobre sobie.

Oparłem czoło o chłodną szybę, na której spoczywały kropelki deszczu. Całą drogę do szpitala padało, jakby niebo sobie ze mnie jaja robiło, bo teraz oczywiście panował spokój. A przydałby się szum deszczu, uspokoiłby moje rozdygotane nerwy. Przecież czekało mnie spotkanie z Declanem. I Kurtem! Jak miałem to, do cholery, wyjaśnić?

Droga do domu zajęła nam dobre dwadzieścia minut. W ciszy. Nawet radio nam nie towarzyszyło, co chyba miało być swoistą karą dla mnie. Ani śmiałem prosić o włączenie go. Odezwanie się zachęciłoby wuja do rozmowy lub, co gorsza, zwróciłoby na mnie uwagę. Dopiero w garażu odczułem ciężar nadchodzącej konfrontacji. Odpinałem pas jak w zwolnionym tempie, a siedzący obok Hunter sprawy nie ułatwiał, bo cierpliwie czekał, aż to ja pierwszy wysiądę. Aluzja.

Dziarsko chwyciłem za klamkę i skrzywiłem się z bólu.

– Kurwa...

Hunter od razu wysiadł, a ja poczułem się jak idiota. Nic mi nie było. Ojciec mnie nie połamał, a oto jego brat otworzył mi drzwi od zewnątrz jak jebanej damie. Było mi tak wstyd, Boże święty. Nadal jednak nic nie mówiłem. No oprócz „kurwy". Chciałem wyciągnąć swoje bagaże z bagażnika, ale Hunter strzelił na mnie palcami – chyba obaj prowadziliśmy grę w kto pierwszy się odezwie przegra – i surowym spojrzeniem kazał spieprzać. W innych okolicznościach – tak z dwie godziny wcześniej – dziarsko bym się kłócił, że co nie dam rady, jak dam. Guzik daję radę, taka prawda.

Z cierpiętniczym westchnięciem ruszyłem do domu. Dobrze. W korytarzu na nikogo nie wpadłem. Mogłem wejść na schody i-

– No, jesteście! – zawołała ciocia z salonu. – Odgrzeję wam kolację. Zamówiliśmy z naszej ulubionej restauracji. Declan uparł się, że ci zasmakuje i nie ma co czekać na twoją propozycję – zaśmiała się.

Baza nie do zdobycia//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz