VII: Luke nadal jest w topce

919 92 58
                                    

Dzień sądu ostatecznego. Piątek. Wszyscy w szkole gadali o kolejnej domówce w domu Woodwarda, którą organizował Lynch. Wszyscy byli zaproszeni, wiec każdy czuł się w obowiązku zawitania i spożycia niemoralnej ilości alkoholu. Cała paczka już planowała zabawy, zakupy alkoholi – tylko dla nas – i nie obyło się bez zagabywania mnie o Jaspera. Gdy więc wybiła przerwa na lunch to z przyjemnością się do nich nie dosiadłem tylko zawitałem do stolika Jaspera i jego koleżanki June. Popatrzyła na mnie szeroko otwartymi powiekami, za to moja walentynka tylko uśmiechnęła się szeroko.

– Uciekłem przed elitą – szepnąłem konspiracyjnie niby do Jaspera, ale jednak też do June. – Ostrzeż, gdyby któryś tu szedł.

– Ostrzegam – powiedział radośnie Jasper, a ja nie wierzyłem, że nie robi sobie jaj.

Nie robił.

Po chwili krzesło zazgrzytało, a przy nas zjawiła się upierdliwa i namolna Sage, która bez skrupułów trzasnęła tacą z jedzeniem i zaczęła konsumpcje.

– Jestem Sage – przywitała się z zarumienioną June. Wbiła we mnie i wzrok i trzymaną frytkę. – Czego nie zrozumiałeś w odczytanej wiadomości „siadamy na stołówce razem, bo musimy ustalić szczegóły"?

– Części, że coś musimy. Jak to zobaczyłem, to nie czytałem reszty – przyznałem ironicznie. Rzuciła we mnie frytką. Wziąłem ją i odrzuciłem do jej paczki.

– Czuj się zaproszona, złotko – powróciła do June, a potem zerknęła na Jaspera. Ten był znacznie bardziej wyluzowany przy Sage. – Wbijasz, nie?

– Jasne.

– Cudnie! – ucieszyła się. – Wszystko mamy zaplanowane. Pijesz szoty?

– Em... – Odwrócił speszony wzrok. – Chyba wole coś lżejszego.

– Piwo?

– Na przykład.

– Widzisz, dlatego powinieneś z nami siedzieć – warknęła Sage, tym razem ciskając na mojego burgera sałatę z własnego. Brzydki nawyk, ciekawe, kto go zapoczątkował w ekipie? – Mieliśmy się dobrze prezentować przed twoim facetem, a postawilibyśmy mu nielubiane przez niego szoty! Basta!

– Zaraz zawołam Jacksona, żeby cię wziął – pogroziłem jej poważnie. – Znowu ściągasz na nas uwagę, spadaj.

– Jesteś wredny. Jest wredny – powtórzyła do Jaspera, żeby zrozumiał. – Mimo to go nie rzucaj, potrzebuje faceta na stałe.

Popatrzyłem ukradkiem na speszoną całą konwersacją June. Pokręciłem głową, zerkając przelotnie na stolik ekipy, gdzie Luke wychylał się do mnie z niemym pytaniem. Posłałem mu tak przeciągłe spojrzenie, że nie mógł nie wstać i do nas podejść. Objął swoją dziewczynę od tyłu i pocałował w czubek głowy.

– Kotek, chodź. Jackson kłóci się z Declanem na temat butelki.

– Jakiej znowu butelki? – spytała poirytowana.

– No tej oklepanej jak świat zabawy. Jack mówi, że to musthave, a Declan mówi, cytuję: „pojebało cię, kto w to jeszcze gra"? Zaraz się poleją.

– Jezu Chryste z facetami – jęknęła, zabierając tacę i odchodząc bez żegnania się. Była zbyt zaaferowana własnym kuzynem. Popatrzyłem z wdzięcznością na Luke'a, który zabrał podrzuconą mi wcześniej sałatę i wsadził ją sobie do ust.

– Magicznym cudem zawsze muszę stać między wami. Jasper, naucz się bronić Basty, bo to się wśród nas przydaje dość często – zażartował, a ja miałem ochotę go kopnąć, więc szybko zwiał do własnego stolika.

Baza nie do zdobycia//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz