X: Ukrywający zrozumie człowieka, który coś ukrywa

978 91 34
                                    

Uwinęliśmy się z Jasperem w paręnaście minut, czasem tylko do siebie coś rzucając. Zrozumiałem, że sytuacja nadal nam ciążyła, nawet jeśli niby ją rozwiązaliśmy. To zupełnie jak z przeprosinami, które przyjmujemy, ale i tak nie zapominamy wyrządzonych nam krzywd. Takie krzywdy mieliśmy obaj, bo obaj je sobie zrobiliśmy. W Jasperze jątrzyło się poczucie bycia niewystarczającym, a we mnie obrzydzenie do samego siebie i chęć trzymania go na dystans. Obaj walczyliśmy z tymi wersjami siebie, bo wiedzieliśmy, że są trujące. I powtórzenie po stokroć zapewnień i tak by nas nie uspokoiło. Dlatego milczeliśmy. Tylko czas mógł nam pomóc i oczywiście rozwój relacji. Czyli coś, co nie było osiągalne w jeden dzień. Ten konkretny dzień z kacem.

Wróciliśmy do domu, gdzie ja trzęsłem się jak gówno, bo nagle poderwał się wiatr, a Jasper patrzył na mnie współczująco. Weszliśmy do kuchni, skąd niosły się śmiechy i rozmowy. Na nasz widok w progu zamarły.

Luke siedział na krzesełku barowym w ciuchach Kurta, obok niego krzesło było wolne, a naprzeciwko siedział Declan – chyba musiał sobie jedno z krzesełek tam przenieść. Przy lodówce z zaplecionymi ramionami stał Kurt, jakby dystansując się od pijaków. Za mało nas było.

– Sage i Jackson nie wracają? – spytałem, podchodząc bliżej. Jasper kroczył tuż przy mnie.

– Nie interesowaliśmy się tym – odparł luzacko Luke, popijając sok z pomidorów. Skrzywił się, bo nienawidził pomidorów.

– Jak tam? Sprawy rozwiązane? – zagaił Declan, stukając łyżeczką w niemal pustym opakowaniu po jogurcie. Jego wzrok był tak wymowny, że Jasper aż się skrzywił. Ekstra.

– Za kogo mnie masz? – spytałem go.

– Za kogoś, kto trzęsie się jak osika z zimna – rzucił z kpiarskim uśmieszkiem.

Kurtowi nie trzeba było powtarzać, bo odepchnął się od blatu i podszedł do mnie.

– Idziemy cię wystylizować, madonno.

– Dopisać to mam do listy przezwisk, na które reaguję?

– Dopisz tam „Wacek" – drażnił się Declan, przez co Luke prychnął w sok. – No co?

– Jesteś okropnym kuzynem. Jasper, siadaj, bo ta rewia mody potrwa – ostrzegł Luke, klepiąc stołek barowy obok siebie.

– Boże, zostawiam go z dwoma największymi debilami mojego życia. Kurt, może zostań? – proponowałem, kierując się za przyjacielem na piętro.

– Właśnie dlatego lepiej go z nimi zostawić – stwierdził, kręcąc głową.

Nagle w połowie schodów odwrócił się do mnie frontem i pokazał palcem wskazującym na ustach, abym zachował ciszę. Jednocześnie nakazał pozostanie w miejscu. Poszedł dalej na piętro, gdzie otworzył pierwsze drzwi z brzegu – czy to nie był pokój Nathana? – i ceremonialni nimi jebnął. Chwilę później do mnie cichaczem dołączył i usiedliśmy na stopniach. Pech chciał, że schodów z kuchni nie było widać, ale za to w tym domu echo niosło się tak niemiłosiernie, że i tak po chwili doszły do nas pierwsze rozmowy. Popatrzyłem zaskoczony na Kurta, który wyszczerzył się niewinnie i znów pokazał gest ciszy.

Uwielbiałem tego człowieka, bo może i miał usposobienie dorosłego, który zawsze był wyciszony i spokojny, ale w chwilach takich jak ta, przypominał dzieciaka. Nigdy nie drążył, nigdy nie sprawiał ci przykrości, ale lubił się wydurniać. Właśnie dlatego pożyczał nam dom na imprezy. Właśnie dlatego mogliśmy u niego nocować – zwłaszcza Jackson. Chciał być szanowany przez rodziców – i był – ale chciał też czasem coś zepsuć, a robił to tylko w zaufanym gronie. Kurt był po prostu moim idolem. Chcę być nim, jak dorosnę!

Baza nie do zdobycia//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz