XXVII: Spowiedź

532 68 16
                                    

Declan do końca nie rozumiał powagi sytuacji. To znaczy stan, w jakim znalazł się Jackson, rozumiał doskonale. Bardziej chodziło mu o mnie. Nie rozumiał, dlaczego chcę o tym gadać akurat dzień po tragedii, dlaczego Jasper miał jaja o to prosić i zwołać całą ekipę. Dla Declana ta sprawa była prosta: powinienem dojść do siebie, zamiast uzyskać odpowiedzi. Tak było prościej. Tyle że tu chodziło o życie któregoś z nas. Kurt i Jasper byli najbliżej Jacksona i chciałem posłuchać ich wytłumaczeń. O przemocy Declana wiedział każdy. O tym, że to wywodzi się z genów także. Nie ukrywaliśmy tego, a raczej mój kuzyn tego nie ukrywał. Każdy wiedział, że Declana się po prostu nie denerwuje, a jak już do tego dojdzie, to należy gasić pożar odpowiednią substancją, a nie pierwszą z brzegu. W tym akurat przypadku najlepszą gaśnicą byłem ja.

Weszliśmy do domu Kurta bez pukania i idealnie trafiliśmy na chłopaka, który szedł w naszą stronę. Wydawał się zaskoczony, ale zaraz podszedł bliżej i popatrzył mi w oczy z przestrachem. Że go oskarżę? Że go obrażę? Zignoruję? Nie mogłem gniewać się na osobę pokroju Kurta, to niemożliwe. Człowiek, który nigdy nie ocenia, nigdy nie naciska, który zawsze dla ciebie jest. Może nie naciskał też na Jacksona i się teraz obwinia. Nie warto było dokładać mu zmartwień.

– Siema – przywitał się ze słyszalną rezerwą Declan. Kurt spojrzał na niego i się smutno uśmiechnął.

– Usiądźmy w kinówce. Jesteście pierwsi. Zaraz do was dołączę.

– Kurt... – zatrzymałem go, gdy chciał odejść. Declan przez chwilę wahał się, czy zostawić nas samych, ale chyba uznał, że to przecież Kurt i sobie poszedł. – Wczoraj widziałeś mnie w złym stanie i-

– Nie zamierzasz za to przepraszać, prawda? – spytał poirytowany. – Gdybym to ja go znalazł, pewnie nie zobaczylibyście się ze mną tygodniami, bo musiałbym to przepracować na terapii. Jako przyjaciel Jacksona czuję się źle z tym, że sam nie byłem w stanie mu pomóc.

– Mam wrażenie, że o wszystkim wiedział tylko Jasper...

– Nie oskarżajmy go bez jego wiedzy – poprosił. – Przyjdzie, to porozmawiamy.

– Fakt pozostaje faktem, że Jasper był z nim najbliżej.

– O to kłócić się nie będę.

Declan w kinówce siedział rozłożony jak król w fotelu i zajadał się paluszkami. Wystarczyło na niego spojrzeć, aby wiedzieć, że ta prowizoryczna oaza spokoju tylko czeka na ofiarę, żeby ją osaczyć i pożreć. Coś mi mówiło, że ofiarę znajdzie akurat w moim chłopaku.

Kurt dołączył do naszej milczącej dwójki wraz z Lukem, Sage i Dan. Ta pierwsza od razu usiadła obok mnie i się przytuliła. Możliwe, że ktoś ich powiadomił o tym, w jakim stanie znajdowałem się minionej nocy – pewnie Kurt, choć to do niego nie pasowało. Na dodatek była kuzynką Jacksona, więc ta bliskość mogła oznaczać wszystko. Declan spoglądał na przyjaciół czujnym wzrokiem, czekając tylko na jeden zły gest lub źle wypowiedziane słowo. Pozwolił Luke'owi usiąść po mojej drugiej stronie, a Dan niemal ignorował, gdy niepewnie zajęła pufę i sięgała po paluszki z paczki Declana.

Właściciel zajął drugi fotel, siadając na nim po turecku. Milczał i obserwował jak drugi strażnik. Żadne z nas się nie odzywało, bo nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. To jasne, że nikt nie znał sytuacji tak dobrze, jak ja czy Jasper, ale mimo to nie padły pierwsze pytania. Chociaż gdyby padły, to pewnie Declan szybko by je odbił.

Trwaliśmy tak długie minuty. Sage czasem coś zagadywała do Luke'a, który wybijał się z zamyśleń. Declan umownie zamknął się w świecie telefonu, a Dan posyłała mi ukradkowe uśmiechy wsparcia. Może to było nieme popychanie do rozpoczęcia trudnego tematu, ale nie mogłem się na to zdobyć. Nie bez Jaspera, który sam nas zwołał.

Baza nie do zdobycia//bxb//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz