Rozdział 2.

3.1K 101 45
                                    

–Twoja Vince- powiedziała te dwa słowa, jakby to było oczywiste. Otworzyłam szerzej oczy, on jest moim ojcem? Jak to? Spojrzałam na twarz mężczyzny, która pozostała bez jakichkolwiek emocji, jednak jego oczy zdradzały, że był zaskoczony. Nie wiedziałam co powiedzieć, cały czas żyłam w przekonaniu, że mojego ojca nie było przy mnie i był tego świadomy, okazało się jednak, że było inaczej. Najbardziej bolało mnie jednak to, że wiedziała. Wiedziała, kim jest mój tata, ale nie raczyła mi tego powiedzieć. Nagle usłyszałam głos mężczyzny, który według mojej mamy, jest moim biologicznym ojcem.

-Zrobimy testy DNA- zwrócił się do niej.

- Dobrze — westchnęła- skoro mi nie wierzysz — dodała z... Urazą?

-Tylko kiedy je zrobimy?- wtrącił się Logan, a ja skrzywiłam się lekko, słysząc jego nieprzyjemny głos, za każdym razem przechodził mnie dreszcz. Jego pytanie sprawiło, że moja matka zaczęła przeglądać, kalendarz. Nie był on zwykłym kalendarzem, były tam zapisane moje zajęcia, idealnie zaplanowany dzień. Mój dzień. Madeleine dyskutowała żywo z Loganem, na temat mojego grafiku, a elegancki mężczyzna przypatrywał się temu w ciszy, tylko po to, aby po minucie im przerwać.

–Teraz– rzekł twardo – zrobimy te testy teraz- moje oczy otworzyły się jeszcze szerzej, a krew lekko szumiała w uszach.

Słyszałam, jak moja mama krzyczała na mężczyznę, jednak jej głos był zagłuszony, tak jakbym znajdowała się pod wodą. Natomiast moje płuca paliły, gorzej niż po porannym treningu, dokładnie tak, jakbym się w tej wodzie topiła. Wpatrywałam się w jeden punkt, znajdujący się daleko przede mną. Bardzo daleko. Przez krótką chwilę, myślałam, że chciałabym się tam znaleźć. Daleko od problemów, obowiązków i tego całego „idealnego” życia. Chciałam pierwszy raz w życiu poczuć się wolna.

Myśli było dużo, nie kończył się. Każda następna była gorsza, aż w końcu nadeszła ta jedna myśl, to JA jestem powodem tej kłótni, to wszystko MOJA wina. Nie chciałam tej myśli i starałam się ją odsunąć, ale ona była z każdą chwilą silniejsza. Ten natłok myśli spowodował u mnie nagły ból głowy, ale one się dalej mnożył, przerodziły się w „głosy". One cały czas powtarzały te same słowa. Jesteś dla nich ciężarem. Jesteś nikim. Ta kłótnia...to twoja wina.

Z amoku wyrwała mnie dłoń, położona na moim ramieniu. Jej właścicielką była moja matka. Rozejrzałam się dookoła. Do rozmowy dołączył jeszcze jeden mężczyzna. Był to blondyn o niebieskich oczach, które były cieplejsze niż oczy tego drugiego. Jak przystało na okazję, był ubrany w garnitur.

–Jedziemy – powiedziała do mnie moja matka i pociągnęła mnie za ramię.

- Madeleine- zatrzymał ją mój „ojciec”, a mama się odwróciła – możecie zostać, ja i Will ją zawieziemy- gdy to powiedział, w mojej głowie pojawiło się jedno pytanie.

Gdzie? Podejrzewam, że gdybym się nie zamyśliła, to mogłabym odpowiedzieć na to pytanie. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że moja mama przytaknęła i puściła mój nadgarstek. Mężczyzna dał mi znak, abym poszła za nim i jego bratem, a więc tak też zrobiłam. Bracia siedzieli z przodu, natomiast ja zajmowałam tylną kanapę drogiego samochodu. Jak na razie droga mijała w ciszy, jednak w przeciwieństwie do poprzedniej, ta nie była taka nieprzyjemna, ale została brutalnie przerwana przez blondyna.

- Mogłabyś zdradzić nam swoje imię?-zapytał dość miękkim tonem, przez krótką chwilę wpatrywałam się w niego, miał o wiele łagodniejszy wyraz twarzy niż jego brat, był o wiele mniej przerażający, do tego mogło się przyczynić też to, że był niższy niż mój „ojciec". Spuściłam wzrok na swoje dłonie, leżące na moich udach.

- Lisa- wyszeptałam cicho, ale wiedziałam, że mogli tego nie usłyszeć, więc dodałam głośniej- Mam na imię Lisa.

Jego wzrok wyrażał tyle, że był zdziwiony. Zapewne nie spodziewał się odpowiedzi. Gdy już otrząsną się ze zdziwienia, posłał mi uśmiech.

- Przepiękne imię — po wypowiedzeniu tych słów spoważniał — już jesteśmy na miejscu — oznajmił. Te cztery słowa spowodowały u mnie duży stres, który starałam się zdusić w sobie.

Wysiedliśmy z auta i udaliśmy się w stronę budynku. Ja i Will siedzieliśmy już w poczekalni, a Vincent (o ile mogę mówić do nich po imieniu) rozmawiał z recepcjonistką. Kobieta ewidentnie śliniła się na jego widok i odpowiadała mu ze słodkim uśmiechem na twarzy.

Irytowało mnie takie zachowanie u ludzi, nawet nie wiem czemu. Wydawało mi się to bardzo fałszywe. Gdy skończyli rozmowę, Vincent podszedł do nas i usiadł po mojej drugiej stronie, na co lekko się spięłam. Na moje nieszczęście to zauważył. Czekaliśmy może z 10 min i zaprosili nas do gabinetu.

Zajęliśmy swoje miejsca, a lekarka (tak podejrzewam) zaczęła tłumaczyć, jaki będzie przebieg tego testu. Co przeraziło mnie najbardziej to fakt, że testy będą robione z krwi. Nie bałam się jej, bałam się igieł. Dlatego moje dłonie zaczęły się lekko trząść. Na pierwszy ogień poszedł Vincent, potem nadeszła moja kolej, zdjęłam marynarkę i podwinęłam rękaw sukienki. To, co usłyszałam po chwili, bardzo mnie zdziwiło.

- Boże, dziecko ile ty ważysz? -jej ton głosu wyrażał niedowierzanie- jaką ty masz chudą rękę- była jakby... Smutna?

Tylko czemu? Nawet nie zauważyłam, a ona już mi pobrała krew. Na wynik testu trzeba było czekać parę minut a za ten czas, kobieta kazała mi stanąć na wagę, która wykazała 33,8 kg. Czyli cholerna niedowaga, niby mam tylko 150 cm wzrostu, ale to jest za mało o jakieś 8 kg.

Jednak pytanie, które zadała mi lekarka, po tym, jak zeszłam z wagi, dodało następne pęknięcie na moim sercu.

- Kochanie, czy ty się głodzisz?- natychmiast podkręciłam głową, tylko gdyby ona wiedziała, co sądzi o mojej wadze perfekcyjna Madeleine, to znałaby przyczynę mojej niedowagi. Oczywiście moja waga odbiła się zmartwieniem na twarzy nie tylko kobiety, ale i Williama.

Zostawili już ten temat w spokoju, jednak Vincent przyglądał mi się przez dłuższy czas.

- Mamy już wyniki testu- oznajmiła nam lekarka- jest pan jej ojcem, mało tego, wasze DNA jest niemalże identyczne.

Te słowa znowu namieszało w moim życiu, nie mogłam powstrzymać szeptu, który opuścił moje usta.

- To niemożliwe — wyszeptałam, powoli kręcąc głową, moje życie właśnie waliło mi się na głowę, a ja pierwszy raz w życiu czułam, że naprawdę nie mogę nic zrobić. Głowa mnie rozbolała, a dłonie trzęsły się i pociły niekontrolowane.

Nie mogłam w to uwierzyć, 11 lat żyłam w przekonaniu, że ojciec mnie nie chciał, a on nawet nie wiedział o moim istnieniu. Poczułam dużą dłoń na moich odpowiedniczkach, a ich właścicielem był mój wujek, spojrzałam w jego oczy, a on powiedział cicho, DNA nie oszukasz.
___________________________________________

1029 slów

Kurczę, nie sądziłam, że będę miała taką wenę. To chyba ostatni rozdział, który dziś napiszę.

Miłego dnia/wieczoru/nocy ❤️

||Jak wychował mnie deszcz|| Rodzina Monet|| KOREKTA||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz