Ostatnio moje poranki są dziwne. Dziwnie ciche. Bez marudzenia i leniwego jęczenia Jules. Dziwnie spokojne. Bez tego chaosu, który towarzyszył mi przez ostatnie lata. Bez fruwających ubrań, smrodu spalenizny, piosenki Taylor Swift dobiegającej gdzieś z odmętów łazienki zawalonej praniem i bez kawy pitej w biegu, pięć minut przed wyjściem. Moje poranki są teraz dziwnie puste, jakby czegoś w nich brakowało, a jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie powinny wyglądać już zawsze.
Nie dziwi mnie to, że nie ma go obok, gdy się budzę. Miejsce obok mnie, choć przez rozgrzebaną pościel wygląda, jakby był tu jeszcze chwilę temu, już dawno jest zimne. Wiem, że ja również powinnam już wstać i doczłapać się do kuchni, chwycić kubek z kawą, jakkolwiek pchnąć ten dzień do przodu. Tyle, że nie mam na to siły.
Słońce świeci nieco za mocno, więc naciągam na głowę ciężką kołdrę. Mogłabym zostać tutaj na zawsze i nie obraziłabym się, gdyby on, choć raz, został tu ze mną.
Ale to się chyba nigdy nie wydarzy.
Z frustracją zrzucam z siebie kołdrę. Za gorąco. Biorę kilka oddechów, jakbym przebiegła maraton. Nawet się nie podniosłam, a już jestem zmęczona. Przekręcam się na drugi bok i mrugam kilka razy. Wita mnie stos pudeł, którymi koniecznie muszę się dzisiaj zająć. Stoją już tak od ponad tygodnia. Mój męczeński jęk zagłusza duża, puchowa poduszka. Muszę wstać.
I wstaję, jakkolwiek ciężkie by to nie było, ale to, co zastaję w kuchni wynagrodziłoby mi nawet gorsze cierpienia, niż opuszczenie miękkiego łóżka.
Mój Miles.
Wtulam się w jego plecy tak mocno, jakby miał zaraz zniknąć.
Ale przecież nie zniknie, prawda? Już nie...
- Cześć - mamroczę w materiał jego bluzy. - Co jemy? Jajecznice? - Nie odpowiada, czuję za to jak powstrzymuje śmiech. Jego mięśnie brzucha strasznie się napięły. - Nie? No to może... Omlet?
Chłopak delikatnie wyplata się z mojego uścisku, ale tylko po to by odwrócić się twarzą do mnie. Uśmiecha się pobłażliwie, nie podoba mi się to. Co innego ten błysk w jego oczach. Jak dziecko, które pod choinką znalazło to, o czym zawsze marzyło. A to przecież tylko ja.
- Hej, śpiąca królewno. - Zakłada mi kosmyki rudych włosów za uszy. Jego kciuki zostają na moich policzkach i zaczyna zataczać nimi małe kółka. Uśmiecham się z zadowoleniem. - Jest czternasta. Przespałaś śniadanie.
Kciuki znikają z moich polików, Miles wraca do gotowania, a na mojej nadal zaspanej twarzy rozgaszcza się grymas.
- Czyli bez omleta? - rzucam zaczepnie, zajmując to samo miejsce, co zawsze. Słyszę jak prycha, trochę jak stary kot. - A kaw-
Nie udaje mi się skończyć, przerywa mi głośne stuknięcie kubka z parującą kawą o blat. Szczerze się jak głupia.
- Kocham cię.
- Mówisz to do mnie czy do kawy? - pyta, zajmując miejsce naprzeciwko mnie.
- Do obu. - Wzruszam ramionami i otulam kubek skostniałymi palcami, żeby nieco je ogrzać. Zimno tu, w łóżku było dużo cieplej. - Uwierz mi, toczycie zaciętą walkę o to, które z was zajmie drugie miejsce w moim sercu. - Upijam łyk gorącego naparu. Tego potrzebowałam.
- Drugie? - dopytuje. Jeden kącik jego ust unosi się nieco, tworząc coś na wzór psotnego uśmiechu. - A kto zajmuje pierwsze?
I jak na zawołanie, na moje kolana wskakuje włochata, czarna kulka.
- Lucyfer. - odpowiadam pewnie i z poważną miną, jakby w ogóle istniała możliwość, że ktoś albo coś jest dla mnie ważniejsze niż Miles Friar. Nawet jeśli jest małe, słodkie, puchate i miauczy. - Prawda, Lucek? Mamusia kocha cię najbardziej na świecie!
CZYTASZ
One and Only
Novela JuvenilŻycie Glo to bałagan. Zdążyła się już jednak przyzwyczaić do nieustannego szukania własnej drogi, gonienia terminów poprawkowych na uczelni i robienia prania dopiero wtedy gdy zostaje jej ostatnia czysta koszulka w szafie. Miała znikomą kontrolę na...