05. Dziewczyna, która znikała i kłamczuch

60 8 9
                                    

-Miles-

Naples, druga liceum - październik

Głośno przełykam ślinę. Staram się nie patrzeć na trenera. Boję się, że zobaczę w jego twarzy to samo, co widziałem wtedy, gdy zjawiłem się w jego biurze tuż po ostatnim treningu. Zamiast na niego, patrzę na dziewczynę wytrwale siedzącą na trybunach, mimo że pogoda nie jest dzisiaj najlepsza. Szalenie dziś wieje, więc rude włosy ma rozwiane na każdą możliwą stronę. Nie wydaje się jednak, aby jakkolwiek się tym przejmowała. Nie odrywa od nas wzroku nawet na sekundę, jakby od tego zależało całe jej życie. Chociaż, znając ją, zapewne tak właśnie to traktuje. To, co jest dla mnie ważne, dla niej staje się jeszcze ważniejsze.

Kiedy tydzień temu zgłosiłem swoją kandydaturę na kapitana drużyny, wiedziałem, że szanse na sukces są raczej marne. Nigdy nie wybrano na to miejsce nikogo z niższych klas – zawsze stawiano na bardziej doświadczonych zawodników. Nie znaczy to jednak, że jest to całkiem niemożliwe, dlatego spróbowałem. Wiem, że jestem dobry. Jeszcze brakuje mi do bycia najlepszym, ale jestem na odpowiedniej drodze, by takim się stać. Zostanie kapitanem otworzyło by mi drzwi do rozwoju i może wtedy miałbym większe szanse na stypendium sportowe na Harvardzie.

Gdy podzieliłem się tą informacją z Lori nie mogłem spodziewać się, że podejdzie do tego aż tak poważnie. Jasne, lubiła sport i zawsze bardzo się angażowała, ale zszokowało mnie to, że przez cały tydzień, punkt piąta rano, zjawiała się pod moim domem i fundowała mi najcięższe treningi, jakie miałem w życiu. Sen jest jej świętością, setki razy powtarzała, że jeśli miałaby wybierać między mną a drzemką – wybrałaby drzemkę. Jak przyszło co do czego, wybrała jednak mnie. Wszystko po to, abym dzisiaj zaprezentował się jak najlepiej i dostał opaskę kapitana. Nie przewidywała innej opcji. W przeciwieństwie do mnie.

Gloria nie widziała miny trenera, kiedy wyraziłem swoje zamiary. Litościwy uśmiech, suche prychnięcie. Na starcie wiedziałem, że jestem skreślony. Nie należę jednak do osób, które się poddają. Przynajmniej zazwyczaj. Musiałem chociaż spróbować. Dziś dałem z siebie wszystko, jeśli to za mało – pogodzę się z porażką. I tak od samego początku brałem ją pod uwagę.

Czuję z lewej lekkie szturchnięcie. Odrywam spojrzenie od dziewczyny, choć przychodzi mi to z trudem. Jej obecność daje mi spokój. Gdyby nie było jej teraz na trybunach, pewnie cały dygotałbym ze stresu. Wzrok przenoszę na Alana. Ten głupio się uśmiecha i kiwa głową w stronę Lori, która wygląda, jakby zaraz miała paść z emocji. Wstaje, by zaraz znów usiąść. Wplątuje palce we włosy, by za moment mocno za nie pociągnąć.  Robi wszystko to, co zawsze, gdy przeżywa coś bardzo ciężkiego. Lubię to w niej. Jest przejrzysta – zawsze widać, co czuję, czy czymś się martwi, czy jest zła, a może smutna. Każdą emocję przeżywa w inny, ale urzekający sposób – wkłada w to całą swoją duszę. Aktualnie jest obrazem tego, co sam czuję, a czego nie mogę pokazać. Emocje i tak nie są moją mocną stroną, jednak kapitan drużyny nie powinien za bardzo dawać się im ponosić, więc na dobre wychodzi.

- Chyba masz fankę. - szepcze. - Trochę szkoda, że cały ten jej transparent przemókł i wygląda jak kupa.

Dopiero teraz orientuję się, że nie ma na myśli Glo, a dziewczynę siedzącą kilka siedzeń nad nią. Miała w dłoniach wielką kartkę, na której wcześniej było napisane „team Miles", który teraz jest tak rozmyty, przez lekką mżawkę, która dokucza nam od niespełna piętnastu minut, że ledwo udaje mi się rozpoznać gdzie zaczyna się jedna litera, a gdzie kończy druga. Nie obchodzi mnie jednak ona za bardzo. Ani ona, ani reszta ludzi zebranych na trybunach. Ja widzę tylko swoją Lori.

Wzruszam więc ramionami w odpowiedzi.

- Rozumiem. - śmieje się pod nosem. - Jest też ta jedna, konkretna.

One and OnlyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz