1. Walka

501 54 39
                                    

— Świetnie ci poszło — pochwalił mnie Tony, który tak naprawdę miał na imię Antek, ale wszyscy w klubie zwracaliśmy się do niego ksywką Tony. — Naprawdę się poprawiłaś w ostatnim czasie. Widać efekty tych dodatkowych treningów.

— Dzięki — uśmiechnęłam się, kończąc wycierać deski.

— A jak tam ten kurs? — zagadnął mężczyzna, opierając nieprzyzwoicie napakowane ramiona o liny. Takiej formy nie zrobił jadąc tylko na treningach i diecie wysokobiałkowej, ale wolałam nie wnikać w grzeszki moich kolegów. Chcieli koksować, ich sprawa.

— Jeszcze zbieram kasę, ale już niedługo. Mam odłożone połowę — pochwaliłam się, nie wspominając że tak naprawdę już kilka razy podbierałam część odłożonych pieniędzy żeby starczyło mi na coraz droższe leki dla mamy.

— Jak chcesz, to chętnie ci pożyczę — powiedział bez cienia zawahania.

— Nie ma takiej opcji, Tony — żachnęłam się. Nie chciałam robić sobie długów, poza tym wiedziałam, że Tony'emu też nie jest lekko, miał małego synka, którego wychowywał jako samotny ojciec.

— Pogadam z Bartkiem, zasługujesz na podwyżkę. Siłownia nigdy nie lśniła tak, jak teraz, kiedy ty się zajmujesz sprzątaniem.

— Dzięki, jesteś naprawdę w porządku, wiesz? — klepnęłam go z wdzięcznością w ramię golema.

Wow, takiemu to lepiej nie podpaść. Dobrze jest mieć takich kumpli, ale dużo lepiej umieć sobie samemu poradzić. Ja umiałam.

Wepchnęłam byle jak zużyte, zapocone owijki do torby, pomachałam chłopakom w szatni i wyszłam na zewnątrz. Duszne, ciężkie powietrze uderzyło mnie w mokrą od potu twarz. Nawet wieczorem nie można było odetchnąć od tych upałów. Byłam wykończona. Dwugodzinny intensywny trening, a potem sprzątanie siłowni i ringu dały mi się we znaki, a dodając do tego ponad trzydziestostopniowy skwar, ledwo toczyłam się do domu.

Ruszyłam pustym chodnikiem, mijając po drodze jedynie dwóch chłopaków zmierzających zapewne do pobliskiego parku w poszukiwaniu choć odrobiny chłodu w cieniu wysokich drzew. Ja jednak musiałam trzymać się betonowej dżungli, a moim celem była stara, odrapana kamienica, w której co prawda temperatura trzymała się na stałym, dużo chłodniejszym niż na zewnątrz poziomie za sprawą grubych murów, ale smród na klatce był niemiłosierny. Zresztą w naszym mieszkaniu również nie pachniało fiołkami. Mama nie mogła samodzielnie korzystać z łazienki, więc musiałam zakładać jej pampersy dla dorosłych. A to sprawiało, że w całym mieszkaniu czuć było moczem. Nie wiem, jak bardzo bym się starała i jakich środków używała, zawsze wyczuwałam tę specyficzną, słodkawo-gorzką
woń. Nic jednak nie mogłam na to poradzić.

Żeby znaleźć się na dziedzińcu naszej kamienicy, najpierw musiałam przejść przez kilka zapuszczonych uliczek, przecisnąć się przez dziurę w ogrodzeniu i pokonać truchtem ścieżkę pomiędzy krzakami, stertami gruzów, śmieci i gratów. Wszędzie syf, bieda i patologia. Tu był mój dom. Moje miejsce, do którego wciąż musiałam wracać, mimo że za każdym razem zbierało mi się na wymioty. Powtarzałam sobie codziennie, że jeszcze tylko trochę, jeszcze kilka miesięcy, a zrobię kurs, znajdę pracę, wynajmę jakieś porządne mieszkanko w normalnej dzielnicy i razem przeprowadzimy się tam z mamą. I wtedy wszystko się ułoży. Taki był plan. Na razie jednak musiałam skupić się na przetrwaniu.

— Hej! Piękna pani!

Obejrzałam się, napotykając wzrokiem dwóch osiedlowych pijaczków. Kojarzyłam ich z widzenia, ale jak dotąd nigdy mi się nie naprzykrzali.

— Poratowałaby łaskawa pani dwudziestką!

O nie, drodzy panowie pijaczkowie. Nie było takiej opcji. Ledwo wiązałam koniec z końcem, odejmując sobie od ust żeby kupić mamie potrzebne leki. Dwadzieścia złotych to niby obiektywnie nie dużo, ale dla mnie i mamy mogło oznaczać dwa dni bez jedzenia. Nie wolno do tego dopuścić, to by była katastrofa. Mama tak bardzo na mnie liczyła. Miała cukrzycę i masę innych chorób, a w połączeniu z jej niezdrowymi nawykami brak leków mógł oznaczać najgorszy scenariusz.

To źle myślałeśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz