7. Plan

281 49 18
                                    

Trzymałam się śliskiej poręczy, wisząc z lekko ugiętymi nogami. Oderwałam jedną dłoń i chwyciłam następną rurkę, a następnie dołączyłam drugą rękę. Żadna z koleżanek tego nie umiała. One wolały grać w gumę, klasy czy skakać na skakance. Mnie w przeciwieństwie do nich ciągnęły tory przeszkód, ścianki wspinaczkowe i ewentualnie gra w piłkę. Dotarłam do końca i zeskoczyłam na ziemię z głuchym dźwiękiem. Nagle coś uderzyło mnie w plecy, więc automatycznie się odwróciłam. Trach! Dostałam w twarz kulą mokrego piachu. Zacisnęłam powieki, ocierając wierzchem dłoni ściekający mi po twarzy brud.

— Chłopczyca! Chłopczyca! — wołały dziewczyny.

— To nie chłopczyca! To babochlop! — krzyknął któryś z chłopaków.

— Babochłop, babochłop, babochłop... — skandowali wszyscy jednym chórem.

Zaciskałam pięści, gniew buzował we mnie ale pamiętałam o tym, co powtarzał mi tatuś. Nie warto się przejmować, nie warto wylewać łez przez kogoś, kto myśli że z jakiegokolwiek powodu jest lepszy. Nagle znów poczułam uderzenie czegoś mokrego. Otarłam ręką twarz. To deszcz? Może przynajmniej zmyje ze mnie to błoto... Nic jednak nie jest w stanie zmyć wspomnień...

Ocknęłam się, czując że mam zmoczony cały bok głowy wraz z policzkiem i uchem. Zerwałam się z łóżka i rozejrzałam po pokoju. Kap. Kap. Kap. Mój wzrok powędrował w górę. Na powierzchni sufitu dostrzegłam skraplającą się wodę i zacieki tworzące linie niczym kontury wybrzeża na mapie.

— Co jest? — szepnęłam pod nosem i wybiegłam z pokoju.

W salonie na suficie również widać było zacieki, a kapiąca woda utworzyła sporą kałużę na podłodze. Sprintem pobiegłam do łazienki po szmaty i miski. Wytarłam z grubsza panele żeby nie nasiąkły, postawiłam kilka misek oraz wiader i pędem pobiegłam na górę do sąsiada. Aż ręką zabolała mnie od tłuczenia w drzwi. Niech to szlag jasny trafi! Stary Poręba nie otwierał. Może coś mu się stało?

— Panie Marku! — krzyczałam, tłukąc pięścią w drzwi.

Odpowiedziało mi jedynie echo niosące się po klatce i głucha cisza. Zawołałam jeszcze raz i nacisnęłam, ale zamknięte na cztery spusty wrota ani drgnęły, co tylko wzmogło moją panikę. Zaklęłam pod nosem.

— Nie ma go! Do sanatorium wyjechał — krzyknęła sąsiadka z dołu, pani Irena. — Ale klucze mi zostawił w razie czego!

— Niech mi pani da szybko te klucze! — odkrzyknęłam, zbiegając susami na dół.

— A po co? — dopytywała.

— Mieszkanie nam zalewa! Szybko niech pani przyniesie te klucze! Błagam!

Kilka minut później okazało się, co było przyczyną wodnej katastrofy. Otóż w kuchni Poręby pękła jakaś stara rura pod zlewem. Mąż pani Ireny naprawił ją w kilkanaście minut, ale mleko, a raczej woda już się rozlała. I to w ogromnych ilościach. Miałam ochotę załamać ręce, tyle było roboty, ale co miałam zrobić? Wzięłam mopa, stare szmaty z koszulek i wycierałam do sucha podłogi, chociaż woda wciąż i wciąż kapała z sufitu. Syzyfowa praca.

Mama najspokojniej w świecie przespała całą poranną akcję, ale nie umiałam się na nią wściekać. Gdyby nie spała, to i tak nie mogłaby mi pomóc w niczym i tylko by lamentowała. Kiedy się obudziła i dowiedziała, co się stało, interesowało ją najbardziej to, czy z telewizorem wszystko w porządku.

— Nie wiem... Chyba nic mu nie jest — westchnęłam. — Ale na razie odłączyłam prąd w całym mieszkaniu — powiedziałam, wskazując na czarny ekran.

— Całe szczęście, że przykryłaś go folią i go woda nie zalała — powiedziała, patrząc z niepokojem na telewizor jakby to było co najmniej jej dziecko albo ukochany pies, a nie bezduszny przedmiot.

To źle myślałeśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz