3. Szef

369 50 36
                                    

Niedziela to był mój azyl. Poświęcałam ją głównie na odpoczynek i spędzenie czasu sama ze sobą. Po śniadaniu zazwyczaj wychodziłam pobiegać do największego parku w mieście. Jego plusem było to, że przecinało go mnóstwo tras, które pogrążone w cieniu wysokich drzew stanowiły ulgę od piekącego słońca. Uwielbiałam po wysiłku siąść na ławce i wsłuchana w śpiew ptaków wpatrywać się w konary, szeleszczące na wierze liście, migoczące pomiędzy nimi promienie słońca... Nabierałam wtedy sił na cały następny tydzień.

Tego ranka musiałam jednak najpierw pójść na komisariat policji żeby zgłosić napaść i rabunek. Znudzony policjant spisał moje zeznania i obiecał, że zrobią wszystko co w ich mocy, by znaleźć sprawców i ich ukarać. Opuściłam budynek z mieszanymi uczuciami. Jakoś nie byłam przekonana do tego, że policja zaangażuje się w tę sprawę tak jak powinna, zwłaszcza że nic poważnego mi się nie stało i ukradziono mi niewiele pieniędzy.

Po wizycie na policji potrzebowałam przewietrzyć głowę. Skierowałam więc kroki do parku i już po chwili biegłam alejkami pośród starych dębów, lip i jesionów. Po jakiejś godzinie
dotruchtałam do swojej ulubionej ławki kryjącej się w zaciszu gęstych krzaków i opadłam na nią bez tchu. Czerwcowa duchota nie sprzyjała bieganiu. Sapałam ciężko, odzyskując równy oddech. Woda gazowana, którą miałam w kieszeni, zrobiła się całkiem ciepła. Pociagnęłam kilka długich łyków i zamarłam z uniesioną ręką. Na ścieżce zatrzymał się jedyny na świecie mężczyzna, którego się wstydziłam. Bartłomiej Socha, właściciel siłowni oraz klubu samoobrony i jednocześnie mój szef. Co on tu, do cholery, robił o tej porze? Przed chwilą było mi gorąco, ale teraz to już płonęłam żywcem. Miałam nadzieję, że mnie nie zauważy i pobiegnie dalej, ale nie... Zatrzymał się i osłonił oczy ręką, jakby wysilając wzrok.

— O, Lena? Co ty tu robisz? — zawołał mężczyzna na mój widok i podszedł bliżej.

Starałam się nie pożerać go oczami, ale i tak na sekundę przykleiłam wzrok do wyrzeźbionej klaty, którą eksponowała opięta sportowa koszulka dobrana pod kolor jego oczu. Czyli jasno zielona. Krótko przycięte blond włosy skrzyły się w słońcu. Nie mogłam oderwać od niego oczu...

— Biegam — wymamrotałam, gniotąc butelkę. Plastik zatrzeszczał głośno, wprawiając mnie w jeszcze większe zawstydzenie. — To znaczy biegałam. Teraz siedzę.

Co ja za głupoty wygadywałam... Zerknęłam w dół na klejącą mi się do ciała starą, wyblakłą podkoszulkę ojca i ze zgrozą odkryłam, ze ma dość sporą dziurkę przy dekolcie. Jak mogłam jej nie zauważyć? Co za wstyd. Spróbowałam ukradkiem przykryć ją kucykiem.

— Mogę się dosiąść? — zapytał Bartek.

— Jasne... — pisnęłam nieswoim głosem. — Co za spotkanie, nigdy tu szefa nie widziałam...

— Szczęśliwy zbieg okoliczności — mruknął w odpowiedzi i opadł na ławkę.

Położył łokcie na kolanach, przypatrując mi się zagadkowo. Owionął mnie zapach drogich perfum. Zarumieniłam się i żeby ukryć onieśmielenie wlałam do ust wodę, którą oczywiście się zakrztusiłam. Bartek poklepał mnie po plecach.

— Już? Lepiej?

Pokiwałam głową, zmuszając się do uśmiechu. Jak dobrze, że rano użyłam antyperspirantu, bo nie zawsze o tym pamiętałam. Przynajmniej nie cuchnęło ode mnie potem.

— Słuchaj, Lena, dobrze się składa że się spotkaliśmy... — zagadnął Bartek. — Chciałem z tobą porozmawiać wczoraj, ale poszłaś do domu zanim zaszedłem do siłowni.

— O czym szef chciał ze mną porozmawiać?

— Daj spokój. Już tyle razy prosiłem cię, żebyś zwracała się do mnie po imieniu. Mów mi Bartek, dobrze? — błysnął białymi zębami w uśmiechu.

To źle myślałeśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz