Klapnęłam na kulawym krześle w kuchni, obserwując ciotkę krzątającą się przy kuchence. Odpaliła palnik gazowy i postawiła na nim czajnik. Na stole leżał rozdarty pakunek z ciastem, ponad połowy już nie było. Mama nie mogła przyjść i nam towarzyszyć, bo nie mieściła się w drzwiach. Ostatni raz, kiedy próbowała przejść, a było to dwa lata temu, utknęła i musiałyśmy dzwonić po ślusarza. Jego minę pamiętam do dziś.
— Co to? — zapytałam, wskazując na stół.
Ciotka oparła się szerokim tyłkiem o parapet i uśmiechnęła niewinnie, poprawiając bordowe włosy, w których gdzieniegdzie przebijały siwe kosmyki.
— Sernik, z cukierni u Jadzi. Prawie jak domowy, spróbuj — zachęciła, cmokając w palce jak Makłowicz nad gruzińską kiełbasą.
No tego już za wiele...
— Mama też jadła? — huknęłam.
Ile razy można im powtarzać, że koniec ze słodyczami w tym domu? Obie miały słabość do kalorycznych przekąsek, ale ciotka Renia jakoś się jeszcze trzymała, w przeciwieństwie do mojej mamy, która niedługo nie będzie w stanie przejść z sypialni do salonu.
— A co to już sernika nie można troszeńkę? Nawet tego jej odmówisz? Przecież to zdrowe. Prawie samo białko! — zaperzyła się ciotka.
— Ciociu... W tym jest cukier! Ogrom cukru! Wiesz dobrze, że mama nie może jeść takich rzeczy! Tłumaczyłam ci... — westchnęłam z mieszaniną rezygnacji i złości.
— Aj tam... Już i tak nic jej nie pomoże, to przynajmniej sobie dogodzi czymś w tym nudnym życiu przed telewizorem.
— Nic jej nie pomoże? Czy ciocia siebie słyszy? Ale może zaszkodzić! — krzyknęłam, uderzając pięścią w blat.
Zerwałam się z miejsca i poszłam do salonu. Mama jak zwykle oglądała jakiś serial, meksykański czy turecki, jeden czort. Koc, który leżał na jej ciele nie zakrywał gołych słoniowatych stóp. Od razu zauważyłam, że są bardziej sine niż zwykle. Jakby tego było mało, obok mamy leżało otwarte pudełko po kokosowych pralinkach. Wszędzie walały się wiórki, na kocu, na kanapie, na dywanie.... Istny syf.
— Mamo! Dlaczego na to pozwalasz? Przecież mówiłam sto tysięcy razy, że nie wolno ci jeść słodkiego! — krzyknęłam, podchodząc do pobojowiska.
Mama wyglądała na lekko zmieszaną. Zaczęła zgarniać papierki do pudełka i sttzepywać wiórki na podłogę.
— Dzisiaj moje imieniny — burknęła. — Renia mi przyniosła w prezencie. A ty nawet nie pamiętałaś...
Mowę mi odjęło. To ja haruję całymi dniami jak wół, zajmuje się domem i nią i jeszcze mi wypomina, że nie pamiętam o imieninach? Przymknęłam na chwilę oczy, żeby się uspokoić.
— Jeszcze trochę zostało, chcesz?
— Nie chcę — sapnęłam i zamilklam na długie sekundy. W tle bohaterowie serialu zaczęli się o coś kłócić. Mój wzrok zawisł na potrójnym podbródku mamy, na którym osiadło kilka wiórek kokosowych.
— Mamo... Spojrz na siebie. Jak ty wyglądasz?
— Nie muszę wyglądać. Kogo to obchodzi! Moja jedyna miłość leży kilka metrów pod ziemią. Już mnie nie zobaczy. Mogę wyglądać jak słoń, nikomu nic do tego.
— Ale gdyby cię zobaczył... Co by powiedział, widząc cię w takim stanie? Pomyślałaś choć raz o tym? — zapytałam cicho, patrząc na nią z żalem.
Jednocześnie było mi jej szkoda i czułam złość, że do tego dopuściła. Miałam ochotę nią potrząsnąć, ale się powstrzymałam. Uniosłam rękę i ścisnęłam nasadę nosa, bo od tego wszystkiego zaczynała boleć mnie głowa.
CZYTASZ
To źle myślałeś
RomansaLena Ostasz nie ma w życiu lekko. Nie dość, że musi pracować całymi dniami, żeby zarobić na wymarzony kurs ochroniarski, to jeszcze opiekuje się chorą matką i ją utrzymuje. Dlatego gdy pewnego razu dostaje propozycję jednorazowego zarobku, za namową...