W środku nocy, obudziło mnie szturchanie. Oikawa miał policzki zalane łzami. Zapytałem go co się dzieje. Sam strasznie się przeraziłem.
-Boli - trzymał dłoń na klatce - nie wiem co się dzieje.
-Zaraz kogoś zawołam - zerwałem się z łóżka. Wybiegłem na korytarz w poszukiwaniu pomocy. Nie mogłem pozwolić na to by coś mu się stało. To jeszcze nie był jego czas.
Wytrzymaj kochanie, proszę...
Gdy wróciłem z lekarzem i dwoma pielęgniarkami, Tooru ledwo oddychał. W oczach widziałem przerażenie i tak bardzo chciałem go teraz przytulić. Musiałem się jednak odsunąć, by nie utrudniać nikomu pracy.
Szatyn stracił przytomność. Gdy po raz pierwszy jego serce się zatrzymało, udało się przywrócić puls do normy dzięki reanimacji. Wszystko przez szybką reakcję. W ciągu następnej minuty sytuacja się powtórzyła. Kazali mi tym razem wyjść.
Mogłem wrócić dopiero gdy parametry się ustabilizowały. Lekarz mnie wziął na chwilę na bok. Czułem że nie miał dobrych wiadomości.
-Nie możemy zrobić już nic więcej. Pozostało liczyć na to że nie dojdzie do trzeciego zatrzymania krążenia.
-A jeżeli dojdzie? - dopytałem. Wzrok starszego mężczyzny utwierdził mnie w przekonaniu że mogę stracić Tooru.
-Jutro możecie wyjść do domu. Teraz wszystko zależy od tego, czy zacznie się prawidłowo odżywiać. Przekaż mu to gdy będzie bardziej przytomny.
Nie wiem na kogo powinienem być zły. Na siebie, za to że go nie wystarczająco pilnowałem, czy na lekarzy, bo nie potrafią pomóc mojemu Tooru. Nie powinni w ogóle pozwalać mu wracać do domu. Bez kroplówki i sondy będzie bardzo ciężko. Nawet ja to wiedziałem.
Wróciłem do łóżka, bo szatyn mnie o to poprosił. Nie spał, tylko cicho rozmawialiśmy. Wtulal się w mój tors i kreślił palcami kółka na skórze.
-Kocham cię - wyszeptałem, bo bałem się że później nie będę miał okazji mu tego powiedzieć. Był tak cholernie słaby. Obiecałem sobie nie płakać, ale i tak płakałem. Nie mogłem już na to patrzeć.
-Też cię kocham. Będzie dobrze - spróbował uspokoić mnie uśmiechem - czuje się już lepiej. Obiecuję że jak już wyjdę, będę jadł. Jutro wychodzimy, prawda?
-Widzę że bardzo się starasz. Musi być dobrze - przyłożyłem usta do jego czoła. Okłamywałem nas oboje. Było gorzej niż sądziliśmy - jutro już będziemy w domu.
-Ale gdyby mnie zabrakło... Wierzę że sobie poradzisz. Jesteś silny. Bardziej ode mnie.
-Nie poradzę sobie. Jesteś częścią mnie, nie dam bez ciebie rady - głos mi się zalamał - dlatego walcz. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Noc była bardzo niespokojna. Tooru co chwilę się budził, a ja razem z nim. Było trochę łez, momentów bezsilności oraz dużo przytulania.
O ósmej nad ranem żaden z nas już nie spał. Tooru nie spał od piątej, ale mi udało się jeszcze na chwilkę przespać. Gdy tylko się obudziłem, zapytał czy możemy już iść do domu.
-Tak słońce, już się zbieramy.
Oikawa przeszedł tylko rutynowe badanie i dostaliśmy wypis. Nie podobało mi się to że tak łatwo go wypuścili, bo dalej czuł się trochę słabo. Obiecał mi jednak, że w domu zje śniadanie.
Na pociąg niosłem go na plecach. Wtulal się w moje ramię i nie protestował gdy mu to zaproponowałem. Pozwalał bym go niósł do samego domu.
Od razu zrobiłem mu śniadanie. Był zmęczony po ledwie przespanej nocy, ale ja miałem w głowie słowa lekarzy. Musiał natychmiast spożywać odpowiednie ilości jedzenia. Nie mogłem mu pozwolić pójść spać. Tak bardzo się bałem że już się nie obudzi.
Porcja była spora. Musieliśmy jednak odbudować jego organizm i wszystkie układy, by funkcjonował jak należy. Grzebał w talerzu, ale siedziałem z nim tak długo, dopóki wszystkiego nie zjadł.
-Czy teraz możemy się trochę zdrzemnąć? Chcę mi się spać - poprosił, wyciągając ręce. Poczułem na karku jak lodowate dłonie miał.
-Tak. Teraz tak - skradłem mu z ust buziaka i poszedłem z chłopakiem na rękach w stronę sypialni.
Ubrał jeszcze na siebie grubą bluzę oversize, mimo tego że miał już sweter. Do tego na nogi wsunął wełniane skarpetki, by jakkolwiek się ogrzać.
-Chcesz żebym przyniósł dodatkowy koc? - zapytałem. Pokiwał głową.
Gdy wróciłem i rozłożyłem drugą warstwę na kołdrze, Tooru cicho mi podziękował. Prawdopodobnie ja się ugotuję pod taką warstwą, ale najważniejsze by to jemu było choć odrobinkę cieplej.
Leżał cały na mnie, a ja miałem ułożone dłonie na dole jego pleców. Spokojnie oddychał z zamkniętymi oczami. Przyda mu się drzemka, lecz musiałem pilnować by w porze obiadu go obudzić. Ustaliliśmy pięć posiłków w drodze powrotnej. Było mu trudno, ale sam chciał bym odpowiednio go przypilnował. Sam nie dawał już rady.
-Hajime - powiedział cichutko - chciałem tylko powiedzieć że cię kocham - na jego twarz wstąpił uśmiech i natychmiastowo usnął.
-Ja też cię kocham - pocałowałem go w czubek głowy - śpij dobrze, słońce.
Chciałem trochę poleżeć i nacieszyć się bliskością. Nie chciałem spać, trochę też z strachu. Bałem się że nie będę w stanie zareagować, gdyby działo się coś złego.
Gdy wtulał nos w mój obojczyk i spokojnie oddychał, ja też poczułem spokój. Czuł się bezpiecznie, tak samo jak ja. Mając jego w ramionach, wszystko było prostsze. Nie musiał robić nic. Wystarczyło mi że był.
Powieki bardzo szybko zrobiły się ciężkie. Obiecałem sobie że prześpię się tylko chwilę. Dziesięć minut. Chciałem czuwać przy Tooru, tak długo aż się nie wyśpi. Zasługiwał na porządny sen i regenerację organizmu. Przyłożyłem usta do jego czoła i przymknąłem oczy.
***
Piętnaście godzin. Dokładnie tyle spałem. Z dziewiątej zrobiła się dochodząca północ. Nie planowałem zasnąć na tak długo, ale ostatnio nie spałem zbyt wiele. Może i dobrze mi to zrobi.
Nastolatek nadal na mnie leżał, w takiej samej pozycji jakiej usnął. Szturchnąłem go i poprosiłem by wstał.
Zero reakcji.
-Tooru, słonko - powiedziałem łagodnie i pogłaskałem jego ramię. Warga mi zadrżała, bo już wiedziałem.
Przytuliłem go mocno do siebie i załkałem. Moje łzy płynęły ciurkiem. Czułem się tak cholernie winny. Byłem jak w transie, płacząc w ramię szatyna, którego już ze mną nie było. Nie mogłem teraz zrobić już nic. Nie byłem w stanie mu pomóc.
Po długich godzinach leżenia i płaczu, dopiero dostrzegłem kopertę pod poduszką. Sięgnąłem po nią, dalej mocno obejmując Oikawę. Była podpisana moim imieniem.
Mimo że ledwie widziałem na oczy, bo były tak zapuchnięte, otworzyłem ją. Owa koperta okazała się listem.
"Hajime
Sam nie do końca rozumiem dlaczego zdecydowałem się to napisać. Czuje się ostatnio bardzo źle. Może i umieram, sam nie wiem. Tkwię w tym już tyle lat. To naprawdę przerażające.
Chciałem powiedzieć ci kilka słów, bo nie wiem czy będę miał do tego jeszcze okazję. Robi się gorzej. Oboje o tym wiemy.
Bądź silny, okej? Poczekam na ciebie, tu na górze, więc już nie płacz. Wiem że to właśnie robisz. Na pewno będzie ci ciężko, ale chcę żebyś się teraz uśmiechnął i przypomniał sobie każdą miłą chwilę jaka była nam dana. Nie mieliśmy wiele czasu, ale był on najlepszym, jaki mogliśmy otrzymać.
Będę nad tobą czuwał, tak jak ty czuwałeś nademną. Pamiętaj że cały czas z tobą jestem. Pomyśl o tym że już nie cierpię. Że już się nie męczę. Już mnie nie boli.
Jeszcze raz, bądź silny.
Bardzo cię kocham.
Tooru"Uśmiech na jego twarzy dowodził, że odszedł będąc szczęśliwym.
Koniec
CZYTASZ
hunger ~ iwaoi
FanfictionJedno zdanie wystarczyło, by umysł Oikawy Tooru został nieodwracalnie zniszczony