-cztery-

451 36 10
                                    

-Usiądź - poleciła mi mama, od razu po tym jak wstałem i przyszedłem do kuchni. Wczoraj nie odbyła się rozmowa jaką mi zapowiedziała, więc zatrzymała mnie teraz - zdajesz sobie sprawę z tego, że jeszcze trochę a twój organizm tego nie wytrzyma?

Nie powiedziałem nic. Była poważna i mówiła stanowczym tonem.

-Twoje BMI spadło poniżej piętnastu, sugerując się tym co usłyszałam od pielęgniarki. Prosiłam cię i błagałam wystarczająco długo. Nie chciałeś po dobroci to będzie siłą.

-W sensie? - zapytałem cicho, nawet nie podnosząc wzroku.

-Nie odejdziesz od stołu, dopóki wszystko nie zniknie z talerza. Będę też kontrolować twoją wagę, a jeżeli będzie się utrzymywać, bądź co gorsza spadnie, skorzystam z przymusowego leczenia szpitalnego. Skończyło się - po tonie wyczułem że jest na mnie zła - ja nie będę na ciebie tracić nerwów.

-Przepraszam - wyszeptałem z gulą w gardle. Chciałem płakać. To nie była moja wina że nie potrafiłem żyć inaczej. Nie chciałem kłótni. Nie z moją jedyną rodziną.

-Zamiast przepraszać, zacznij się starać. 

Nie mogłem już powstrzymać łez i by nie powiedzieć czegoś za dużo, wyszedłem. Oparłem się o ścianę i wziąłem kilka wdechów. Nie chciałem dłużej być w domu. Musiałem odetchnąć, więc wyszedłem na spacer.

Nogi same pokierowały mnie do domu Makkiego. Otworzył mi praktycznie od razu, a gdy dostrzegł że jestem zaryczany przytulił mnie.

-Chodź. Zaraz mi powiesz co się dzieje.

Zrobił mi ciepłej herbaty i okrył ramiona kocem. Był najlepszym przyjacielem jakiego mogłem mieć. Opowiedziałem mu o małej kłótni, a raczej monologu który wygłosiła moja mama.

-Nie musiała powiedzieć tego tak ostro, ale chciała twojego dobra. Jak my wszyscy. Musisz zacząć z tym walczyć - cały czas mnie obejmował.

-Ja nie potrafię - powiedziałem cicho - to trudne....

-Wiem słońce, wiem... Wszyscy z tobą jesteśmy. Wiesz że nie jesteś sam, prawda?

-Czasami czuję jakbym był. W sensie... Wydaje mi się że was męczę - wyznałem w końcu to co siedziało mi w głowie od bardzo dawna. Potrzebowałem takiej rozmowy.

-Właśnie, wydaje ci się. Wcale tak nie jest. Staramy się ci pomóc i zrobimy to bez względu na wszystko. Jesteśmy razem na dobre i na złe, od tego masz przyjaciół.

Dotarły do nas kroki na schodach. Mattsun spojrzał po nas jeszcze zaspany. Najpewniej spał u jasnowłosego. Nie mogli się od siebie ostatnio oderwać. Miło sie patrzyło na ich relacje.

-Co się dzieje? - zapytał trochę poważniej, dosiadając się.

-Gorszy dzień - Makki westchnął i przeczesał moje włosy.

-Chodź - westchnął i mnie objął - dobrze że do nas przyszedłeś.

-Nie narzuciłem się? - zapytałem cicho, dalej w jego objęciach.

-Oczywiście że nie. Cieszę się że nie zmierzyłeś się z tym sam.

Byłem im wdzięczny za ten poranek. Długo ze mną siedzieli, nawet wtedy gdy potrzebowałem ciszy. Oczy miałem zaczerwienione od płaczu, a na policzkach dalej były widoczne ślady łez.

-Jak się czujesz? - zapytał Makki po kilku długich godzinach siedzenia razem.

-Troszkę lepiej... Dziękuję wam.

-Nie ma sprawy. Może wyjdziemy się przewietrzyć? Dobrze ci to zrobi - otarł mi ostatnie łzy. 

Zgodziłem się na to i pożyczyłem od chłopaka bluzę. Wyszedłem w samej koszulce, a pogoda była średnia. Chcieli jeszcze wejść do sklepu, więc się zatrzymaliśmy. Doskonale wiedzieli że jeszcze nic dzisiaj nie zjadłem, więc wzięli mi rogalika z czekoladą. Żołądek ściskał mi się od głodu, więc zmusiłem się do zjedzenia całości. Mały uśmiech na twarzach przyjaciół dodał mi otuchy.

-Hej, Oikawa! - usłyszeliśmy za sobą. Hajime do nas podbiegł. Przywitał mnie uśmiechem, który odwzajemniłem. Był idealny - zostawiłeś to w mojej kurtce, więc pomyślałem że ci oddam. Nie było cię w domu, więc się wróciłem i zobaczyłem że idziecie - wyciągnął dłoń z bransoletką. Była delikatna i miała w sobie ametyst. Faktycznie była moja. Musiała mi się zsunąć z dłoni.

-Dziękuję... - powiedziałem gdy mi ją zapiął na nadgarstku.

Zobaczyłem jednocześnie że Mattsun z swoim chłopakiem się wycofują, by dać nam trochę przestrzeni tylko dla siebie.

-Swoją drogą... Robisz coś w piątek? - zapytał niepewnie.

-Nie mam planów - zerknąłem w jego oczy.

-Nie wiem czy to nie będzie trochę niezręczne, ale... Może chciałbyś gdzieś ze mną wyjść? W sensie tak sam na sam? - zapytał. Serce mi przyspieszyło. Dosłownie czułem jak wali w klatce piersiowej.

-Bardzo chętnie - zaczerwieniłem się. Oczywiście że się zgodziłem. Nie zmarnowałbym takiej okazji.

-Super. Więc widzimy się w piątek - jego zabójczy uśmiech sprawił że prawie zszedłem na zawał - pójdę już. Do zobaczenia.

Chwilę jeszcze wpatrywałem się w jego plecy, okryte czarną kurtką z skóry, a gdy już sie ogarnąłem z otępienia, szybko dogoniłem chłopaków.

-Co ci powiedział? - zapytali ciekawi.

-Chyba zaprosił mnie na randkę - wypaliłem - ale nie wiem czy dobrze go zrozumiałem.

-Od początku. Spokojnie.

-Zapytał czy chciałbym z nim wyjść w piątek. Dodał że sam na sam. A co jak to nie randka i źle to zinterpretowałem?

-Mówiliśmy że mu się spodobałeś. Musisz wybadać sytuację i zobaczyć na czym stoisz. Jeżeli chciał się tylko spotkać i nie wiem, lepiej poznać, to słabo.

-Ja myślę że to jednak jest randka. W każdym razie zobaczysz gdzie cię zabierze i jak się będzie zachowywał. Masz tydzień czasu.

Dalej nie wierzyłem w to co się dzieje.

hunger ~ iwaoiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz