Rozdział 10

191 11 22
                                    

Perspektywa Thomasa:

Następnego dnia wstałem jak zawsze rano. Przeklinałem to, bo wykłady miałem na późną godzinę. Ale chcąc nie chcąc wstałem. Może mi mogłem jeszcze pospać, ale już trudno. Przeciągnąłem się parę razy, odsłoniłem zasłony i poszedłem zrobić śniadanie. Zdecydowałem się na jajecznicę. Wyjąłem jajka z lodówki i położyłem je na blacie.

Odwróciłem się, by wziąć ze stołu sól i pieprz i usłyszałem jak jajko rozbija się na podłodze. Zwyzywałem samego siebie w myślach za to, że nie pomyślałem, żeby chociaż włożyć je do miski, by się nie potoczyły.

Westchnąłem przeciągle. Od samego rana wszystko idzie, nie po mojej myśli. Coś czuję, że ten dzień będzie do kitu. Wyciągnąłem patelnię z szafki dolnej. Niestety była zakopana gdzieś w głębi i wstając musiałem uderzyć głową o blat.

- Lepiej być nie może.. - Powiedziałem sam do siebie sarkastycznie.

- No zaraz spalisz kuchnię, mówię ci. - Odezwała się Lydia wchodząc do kuchni z jej ulubionym kubkiem.

Przywitałem się z nią uśmiechem i zapytałem czy chce śniadanie. Dziewczyna natomiast, wyciągnęła tylko jogurt z lodówki i podziękowała, wracając do pokoju. Wzruszyłem ramionami. Więcej dla mnie. Wziąłem jednego pomidora i zacząłem go skrajać. 

- Auć.. - wymsknęło mi się gdy, przypadkowo nóż zleciał na palec. 

Od razu odłożyłem nóż i wziąłem ręcznik papierowy, by wytrzeć ręce. Na szybko szukałem w szafkach czegoś do dezynfekcji. Ten dzień będzie chyba tym pechowym. Odkaziłem ranę i obwiązałem sobie rękę bandażem, bo plaster by mi się od razu odlepił do tego jest niewygodny.

Dokończyłem krojenie pomidorów i w końcu wlałem olej na patelnię i wbiłem jajko. Skoro los mówi, że mam zjeść jedno, to jedno. Generalnie nie wierzę w los, ale pośmiać się można. Gdy wreszcie jajecznica się robiła wziąłem patelnię do ręki, ale od razu ją puściłem. Oczywiście nie pomyślałem, iż rączka może być gorąca. Super, jeszcze dochodzi poparzenie mózgu. 

Z zepsutym humorem doszczętnie nałożyłem sobie jajecznicę. Tym razem używając widelca. Gdy wreszcie mogłem spokojnie zjeść, poszedłem do pokoju, by wziąć ubrania i pójść pod prysznic, lecz moją uwagę przykuwa telefon. Wziąłem go do ręki i odblokowałem, a moim oczom ukazały 4, wiadomości od syna prezydenta. Od razu w nie kliknąłem i zacząłem czytać. 

Dylan O'brien, godz. 08:23
- Widzimy się dziś na wykładach?

Dylan O'brien, godz. 08:23
- Tylko nie zaśpij. 

Dylan O'brien, godz. 08:25
- Wstawaj bo się tam przejdę do ciebie. 

Dylan O'brien, godz. 08:34
- No weź nudzi mi się. 

Mimowolnie uśmiechnąłem się. Próbował mnie obudzić, ale ja mam niestety telefon wyciszony 24/7. Poszedłem do łazienki. Zdjąłem z siebie piżamę i wskoczyłem pod prysznic. Odkręciłem zimną wodę oraz ciepłą. Lubiłem sie kąpac w wodzie idealnie ciepłej. Woda spływała ze mnie, a  razem z nią spływał cały stres. Kąpiel zajęła mi jak zwykle długo, więc od razu po wyjściu i ubraniu się, zacząłem się pakować na wykłady. 

Miałem sporo czasu, ale myślę, że przejdę się inną drogą. Zarzuciłem plecak na ramię. Telefon schowałem do kieszeni, a klucze już trzymałem w ręku. Jakoś zawsze mam strach, że zgubię klucze. Rzuciłem do Lydi, że wychodzę i zamknąłem drzwi na klamkę.

Stwierdziłem, że przejdę się inną drogą, albowiem mam jeszcze sporo czasu. Wybrałem drogę najbardziej zatłoczoną. Czemu? sam nie wiem. Tak jakoś wyszło.
Słyszę kątem ucha, jak jakieś dziewczyny piszczą tuż za mną. Zaraz im przetnę struny głosowe. Po chwili obok mnie zatrzymuje się czarna limuzyna. Japierdole, czy on nie ma wstydu.

Dylan wysiada i każe jechać swojemu szoferowi. Momentalnie kładę rękę na twarzy. I po co on to robi, chyba by przynieść mi wstyd.

- Co ty tu robisz? I co to było za wyjście smoka? - Pytam.

- Chodź, bo jeszcze moje fanki nas otoczą. - Zbywa moje pytanie.

Poszedł przodem, ale zaraz go wyprzedziłem i zacząłem zasypywać go pytaniami. 

- Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Zatrzymujesz się limuzyną obok mnie, ściągając na mnie szczególnie, wzrok wszystkich. - Mówiłem na jednym wdechu.

- Oj no Tommy, niedąsaj się tak. Przecież mamy piękny dzień. - Powiedział Dylan i wyminął mnie.

Trzymajcie mnie bo zaraz nie wytrzymie. Tym razem trzymam się za nim, ale gdy tylko przechodzimy jakieś 3 metry dalej, Dylan robi krok w bok, by zrobić mi miejsce. Uśmiecha się głupkowato i wskazuje dłonią drzwi uniwersytetu. 

Idę z naburmuszoną miną. On ma dobry humor, ja mam beznadziejny. Nic z tego nie wyjdzie. Wyjmuję telefon z nudów. Nadal zero wiadomości od Dylanka. Zaczynam się martwić. Nie mam pojęcia czy nie żyje, czy może coś ma ważnego na głowie. Tak właśnie jest, gdy się nie zna twarzy drugiej osoby. Piszę na szybko wiadomości. I wchodzimy do budynku.

Idę wprost do sali, a w sumie to idziemy, bo Dylan nie skręca na prawo. W sensie kierunek, nie stronę. Skrzywiłem się. Nie wytrzymam z tym irytującym, aczkolwiek przystojnym brunetem. Albo to po prostu wina mojego humoru. 

- Dlaczego nie idziesz na prawo? - Zapytałem w końcu.

- Bo z niego zrezygnowałem. Jakoś mnie nie kręci, a nawet bez tego pewnie będę prezydentem najpewniej. - Stwierdził i otworzył mi drzwi do sali.

- Nie chcesz tego? - Zapytałem, u siadłem na swoim miejscu obok Willa. 

- Jakoś mi nie zależy. - Powiedział z uśmiechem siadając.

Trzask. Wszyscy ucichli gdy drzwi z ogromną siłą trzasnęły, a po chwili można było usłyszeć upadającą kupę papieru na biurko.

- Dzień dobry państwu, tak jak było zapowiedziane. Kolokwium. - Powiedział wykładowca i w sali można było usłyszeć stękanie i narażenia.

* * * * * * * *

Wyszedłem z sali wkurzony do granic możliwości. Nie dość, że przez Willa, zawalilem kolokwium, to jeszcze zgubiłem dowód osobisty. Ja to mam talent dziś naprawdę. Wychodzę przed uniwersytet, a moim oczom ukazuje się Dylan otoczony fankami. Przechodzę obok nich, mam nadzieję, że niezauważalnie.

- Hej, Tommy poczekaj na mnie! - Przekrzykuje dylan swoje piszczące fanki.

Nie odwracam się, tylko trochę zwalniam, nawet nie mam pojęcia dlaczego. Dylan mnie dogania, sprawnym ruchem zakłada kaptur i okulary przeciwsłoneczne.

- I czemu nie wrócisz do swoich dziewczyn, tylko łazisz za mną? - Wysyczałem przez zaciśnięte żeby.

Dylan spojrzał na mnie wzrokiem "Ty tak na serio?", a ja posłałem mu wściekłą minę.

- Wole iść z tobą, niż z tymi pustymi lalkami. Poza tym rozumiem, że masz pechowy dzień i śmiało się możesz na mnie wyżyć. Zezwalam. - Powiedział jakby nigdy nic.

Stanąłem w miejscu. Cały dzień odbija się na mnie. Muszę się uspokoić, bo jeszcze zranię Dylana, bo powiem coś czego bym nie chciał.

﹒﹒﹒﹛♡﹜﹒﹒﹒

Się Poznali | DylmasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz