Rozdział 1

25 5 6
                                    

     Praca w lecznicy była trudna. Wymagała wielkiego wysiłku i sporej ilości pracy, a niekiedy wszystko to i tak szło na marne. Najgorzej było właśnie w chwilach, gdy wszelkie starania nie przynosiły żadnych skutków.

     Jim kątem oka spojrzał na osoby, które pracowały przy innych łóżkach. Wiedział, że nie powinien skupiać uwagi na kimkolwiek innym, niż swoim pacjencie, a jednak czuł, że presja jest zbyt wielka, aby nawet nie zerknąć na progres współpracowników. Niektórzy już kończyli swoją pracę, a on dopiero zaszył pierwsze rozcięcie, które zdało mu się niebezpieczne. Wszyscy zaczęli mniej więcej równo... Szło mu zbyt wolno... Mimo to nie przyśpieszył. Doskonale wiedział, na ile może sobie pozwolić. Jeśli jego ruchy będą zbyt szybkie, praca będzie chaotyczna, a nie bardziej dokładna, więc mogłoby się to przełożyć na zdrowie, albo nawet i życie poszkodowanego.

     Choć rana w dolnej części szyi została już opatrzona, nowa krew wciąż ciekła z ciała nieszczęsnego gwardzisty. Musiało być jeszcze jakieś poważne rozcięcie...

     Uprzednio służący zadbali, aby płaszcze przybyłych zostały zdjęcie, a także większość zbroi, jednakże w wielu przypadków nie dotykali się oni do napierśników. Jak tłumaczył jeden ze starszych, aczkolwiek wciąż najlepszych ludzi, którzy tu pracowali jako medycy - jeśli rana była poważna, zawsze pancerz chwilowo tamował krew, choćby w niewielkiej ilości, natomiast jeśli nie było to nic bardzo dotkliwego, lepiej aby drżące dłonie ciągle zabieganych służących nie ruszyły napierśników, gdy istniała możliwość otwarcia przy tym innych ran, czy nawet zrobienia nowych kawałkiem metalowej zbroi, która czasem była pognieciona, czy poszczerbiona, po poważnej bitwie.

     Jim nie był służącym. Miał pełne prawo, aby ściągnąć pancerz, jeśli tylko nachodziła go taka ochota. Teraz nie chciał. Nie chciał, ale musiał...

     Widząc, że z tej zbroi nie będzie już żadnego pożytku, chłopak nawet nie wahał się przed przecięciem rzemyków, które ją trzymały. Gdy tylko to zrobił, ostrożnie odłożył na bok ciężki, metalowy napierśnik, po czym mimowolnie gwałtownie wypuścił powietrze z płuc. Mężczyzna został raniony w brzuch. Jeśli jego towarzysze broni zwlekaliby, albo, co gorsza, uznali, że "to tylko brzuch", ten człowiek z pewnością zmarłby. Co jak co, ale pewne objaśnienia Jim pamiętał doskonale.

     Brzuch to niepozorne miejsce. Wielu mówi, że to nic takiego, czy że ktoś "będzie żył". Nie można dać się nabrać na coś takiego. Taka rana prowadzi do śmierci. Długiej i bolesnej... Trudno sobie radzić z rozcięciami w tej części ciała...

     "Mogło być gorzej" powtarzał w głowie Jim, szybko szacując uszkodzenia ciała. W międzyczasie, rozciął koszulę poszkodowanego i ostrożnie zabrał ubiór ze skóry, ukazując ranę w pełni okazałości. Dało się zaszyć, choć najpierw należało ją ostrożnie oczyścić. Trzeba było nieco "opłukać". Ranny straci trochę krwi, ale przeżyje. Będzie znacznie osłabiony, choć miał jeszcze duże szanse.

     W chwilach takich jak ta, chłopak dziękował w duchu wszystkim, którzy przyczyniali się do stworzenia leków podanych uprzednio pacjentom. Gwardziści, którzy niedawno ledwo wrócili do swej stolicy, obecnie mocno spali, znajdując się pod wpływem specjalnych środków. To byli obcy ludzie... Jedni z tak wielu, którym już dane było odwiedzić lecznicę... Jedni z tak wielu, którzy dopiero w przyszłości tu będą... A jednak, gdyby leżeli tu teraz przytomni, sprawa byłaby znacznie skomplikowana. Nawet nie chodziłoby już tylko o to, że wierciliby się i rozpraszali. Jim mógł sobie wyobrazić - choć przychodziło mu to do głowy z niemałym trudem - jak spogląda w przerażone oczy swego pacjenta i widzi w nich pytanie... Jak ciężko byłoby powstrzymać się od tego kłamstwa, któro rzucało się na język... któro było wręcz wymagane? "Wszystko będzie dobrze". A co, jeśli nie?

Poza zasięgiem zasadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz