Gdy Naomos wreszcie wrócił do domu, było już dość późno. Rithya cierpliwie czekała na niego, siedząc na fotelu w salonie i czytając jakąś powieść. Na widok męża, rozpromieniła się, odłożyła tom na stolik i wstała. Dość szybko dostrzegła jednak, że coś jest nie tak, jak być powinno, a jej uśmiech nieco zrzedł, mimo że nie zgasł całkowicie.
- Czy coś się stało? - Zapytała, krótko pocałowawszy go w usta.
Przytulił ją, ale nic nie powiedział. Milczał. Słabo pamiętała, kiedy ostatnio podobnie się zachowywał. Był przygnębiony, wręcz załamany.
- Jim... - szepnął Naomos, jakby to miało mówić wszystko.
- Co z nim? - Zapytała cicho kobieta.
- Pojedzie na bitwę. Został wyznaczony na medyka - odparł mężczyzna z goryczą w głosie, lecz zarazem i nutą bezsilnej złości.
- Nie powinni byli wybrać kogoś innego? - Zapytała Rithya. Nawet nie wahała się przed tym, nie zamierzała pytać: "nie powinniście...?". Doskonale wiedziała, że w sprawie głosowań odnośnie jakichkolwiek bitew, jej mąż zawsze odpowiadał się przeciw. Nie wspominając już o narażaniu Jima na cokolwiek. - Zdawało mi się, że takie rzeczy są dla dorosłych, pełnoprawnych lekarzy.
- Bo są. Chyba że wiedzą, iż wysyłanie takiego człowieka to strata. Szkoda im pojechać na przegraną potyczkę - wyjaśnił Naomos.
- Wysyłają go na śmierć... - kobieta poczuła jakiś ból w sercu, jakby właśnie ktoś odebrał jej coś bardzo ważnego. Nie tyle jej własność, a coś bardziej cennego. Jakąś więź... Nie powinna się teraz tak stresować i denerwować, a jednak nie potrafiła powstrzymać przytłaczającego odczucia straty.
- Może ucieknie... - podsunął Naomos, mając nadzieję na pocieszenie nie tylko swej ukochanej, ale również i samego siebie.
- Nie - odparła Rithya. - On nie ucieknie. Carviel został na polu bitwy, a Jim widział, w sumie wciąż widzi, w nim autorytet. Pójdzie w jego ślady.
Naomos doskonale wiedział, że ona ma rację. Zawsze miała, ale teraz to było bardziej krzywdzące, niż kiedykolwiek wcześniej.
- On był gwardzistą. Jim jest prawie-lekarzem. Nie będzie walczył - sam nie wierzył w te słowa. Chciał po prostu przestać się martwić o tego chłopaka, który przynosił jakieś dodatkowe światełko do blasku ich wspólnego, szczęśliwego życia.
- Będzie. Zawalczy ze śmiercią.
Teraz Naomos już nic nie powiedział. Nie widział żadnego dodatkowego argumentu. Powoli pokiwał głową, a następnie, ucałowawszy żonę w czoło, usiadł na kanapie i westchnął.
- Czasem mam wrażenie, że za bardzo wdał się w ojca - mruknął.
- W takim razie zostanie bohaterem - powiedziała Rithya, choć teraz nie mógł temu przytaknąć. Doceniał, że próbowała go podnieść na duchu, rozproszyć ponurą atmosferę i jeszcze miło wspomnieć jego najlepszego przyjaciela, a jednak, jej słowa przypadkowo sprawiły, iż nieco posmutniał. Nie oszukując się, nikt właściwie nie pamiętał o Carvielu. Prędzej ludzie zapamiętają tego nic nie robiącego monarchę za waleczność, ale ci wszyscy gwardziści... byli po prostu pionkami, które co chwilę kruszyli wrogowie. Szkoda, że Jim właśnie stawał pośród nich, akurat w zasięgu uderzenia.
- - - - - - - -
Jak na kogoś, czyjego powrotu się nie spodziewa, Jim został potraktowany bardzo hojnie. Pozwolono mu zabrać wszelkie leki, maści i środki, jakie tylko uznał za potrzebne, a podstawowe wyposażenie już czekało, spakowane przez służbę. Wszyscy nagle byli milsi i przychylniejsi jego działaniom. Każdy już musiał wiedzieć, co go czeka.
![](https://img.wattpad.com/cover/347979672-288-k676936.jpg)
CZYTASZ
Poza zasięgiem zasad
AdventureMłody chłopak o imieniu Jim, którego celem jest pomoc poszkodowanym, staje w obliczu zagrożenia od strony wrogich państw. Nie pojmuje powodu prowadzenia wojen. Nie może zrozumieć, dlaczego wciąż dochodzi do tak licznych starć. Mimo to los chciał, ab...