Jim usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Natychmiast odepchnął się od biurka, o któro był dotąd oparty i przetarł zmęczone oczy. Był zupełnie zdezorientowany. Właśnie się obudził. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Zdawał sobie sprawę wyłącznie z faktu, iż dokładał wszelkich starań, aby nie przegrać ze zmęczeniem. Jak widać, jednak przegrał. Miał wyłącznie nadzieję, że nie został przyłapany na spaniu przez osobę otwierającą drzwi, którą najprawdopodobniej był nie kto inny jak monarcha.
Do pomieszczenia rzeczywiście wszedł król. Jim popatrzył na przybyłego tępym wzrokiem. Dopiero po chwili dotarło do niego, jak powinien się zachować. Zamrugał kilkukrotnie i przyklęknął.
- Jestem, wasza wysokość - wymruczał, znów przeciągle mrugając w nierównej walce ze snem.- Zdążyłem zauważyć. Masz mi coś do powiedzenia?
Chłopak znów zamrugał. Być może, gdyby znajdowali się na dworze, byłoby nieco lepiej. Rześkie powietrze podziałałoby nań orzeźwiająco. Teraz jednak, czuł wykańczającą senność.
- Tak, wasza wysokość - przyznał chłopak. Chciał to wszystko załatwić szybko. Niech będzie już z głowy. Niech w końcu będzie mógł iść spać. - Przepraszam.
- Przepraszasz - powtórzył władca, jak gdyby właśnie usłyszał zabawną informację, której się kompletnie nie spodziewał. - Nie masz już niczego więcej do dodania?
- Nie, wasza wysokość. Może tylko tyle, że nie zachowałem się tak, jak powinienem.
Jego rozmówca skinął głową, pokazując, że całkowicie się z tym zgadza. To jednak jeszcze nie wystarczyło.
- Przyniosłeś wstyd. Swojemu państwu, moim ludziom, chociaż oni nie powinni czuć się odpowiedzialni za twoje winy, i sobie. Sobie najbardziej. Miałeś szansę, by pokazać, kim dokładnie jesteś. I rzeczywiście, pokazałeś.
- Wybacz, wasza wysokość - Jim spuścił wzrok. Wbił oczy w podłogę. W dywan, częściowo przykrywający równo ułożone płytki.
- Wyobraź sobie, że jednak, jakby nie patrzeć, większość czasu spędziłeś w lecznicy, czuwając nad tamtejszymi pacjentami. Jeden z ludzi, którymi się opiekowałeś, to był mój zaufany człowiek. Powiedział mi, jak się tam zachowywałeś.
Zdziwiło to Jima. Zdawało mu się, że robił wszystko bez zarzutu. Myślał, że naprawdę się wywiązał z postawionego przed nim zadania... Myślał, że pomógł...
- Czy coś było nie tak, jak być powinno, wasza wysokość? - Zapytał szczerze. Naprawdę zastanawiał się nad własnym zachowaniem i realnie nie mógł pomyśleć o czymś, co byłoby niewłaściwe.
- Nie - powiedział król. - Właśnie dlatego wciąż możesz tu jeszcze być. Uzdolnieni ludzie się przydają. I wiedz, że tylko dzięki dobremu sercu swojego pana nie zostałeś jeszcze ukarany. Lepiej podziękuj mu. Myślę, że może być już jutro.
Chłopak skinął głową. Nie tego się spodziewał. Cała ta rozmowa pozytywnie go zaskoczyła. Nie oczekiwał, iż po krótkiej słownej naganie, usłyszy słowa uznania skierowane w swoim kierunku. Zwłaszcza, że zostały wypowiedziane dość... Beznamiętnie. Król dobrze dobrał ton wypowiedzi. Położył wyraźny nacisk na negatywy, akcentując je, podczas gdy pochwały nie miały znaczącej wagi, przedstawione dość neutralnym tonem.
- Czyli mogę iść spać, wasza wysokość? - Zapytał niewolnik, zasłaniając dłonią usta, podczas gdy nie mógł już powstrzymać ziewnięcia.
Mężczyzna przez moment nie odpowiadał. Zastanawiał się. Jednakże, patrząc na swojego rozmówcę, zobaczył dziecko. Dziecko, któro niemalże zasypia jak stoi. Dziecko, któro pracowało już dziś długie godziny.
- Możesz - pozwolił Anebet. Jeszcze być może pożałuje tej decyzji. Między tym niewolnikiem, a kłopotami można było właściwie postawić znak równości. A jednak... Może się poprawi? Może się trochę zmieni?
Anebet uśmiechnął się do samego siebie. Tak wielu ludzi już dane mu było spotkać... A jednak, wciąż odnajdywał osoby, które potrafiły go zadziwić swoją specyficznością. Jakiś zbieg okoliczności sprawił, iż ludzie ci, to byli najczęściej niewolnicy. Właśnie teraz, był to Jim. Chłopak, którego imienia władca zapewne nie będzie pamiętał jutro z rana. Kwestia tego, jak szybko mu się ono przypomni. Najpewniej, przypomni się, gdy ktoś przyjdzie ze skargą. Byle jak najpóźniej, choć osobiście niestety lekko w to wątpił.
- Same problemy z tymi niewolnikami - mruknął Anebet, sam do siebie. Jednakże, rozumiał, czemu jego przyjaciel wziął akurat tego chłopaka na swojego niewolnika. Lubił ludzi uzdolnionych oraz uważał, że nawet jeśli ktoś jest zniewolony, nie powinien być tylko pustym tworem, który bezmyślnie wykonuje każdy rozkaz. Chciał, aby niewolnik pozostawał człowiekiem, nawet jeśli oznaczało to pewne komplikacje.
- - - - - - -
Rzeczywiście, Jim miał rację. Jak tylko znalazł się na dworze, poczuł orzeźwiające odczucie. Już nie chciało mu się spać w tak wielkiej mierze jak tam, w pomieszczeniu. Przetarł zmęczone oczy i nieumyślnie potknął się o nieduży krawężnik chodnika w pobliżu schodów. Zdołał jednak utrzymać równowagę, będąc już niemalże całkowicie rozbudzonym.
Usłyszał śmiech dobiegający ze swojej prawej strony. Strażnicy. Strażnicy, patrzący centralnie w jego kierunku, znalazłszy sobie jakieś urozmaicenie do tej, w teorii nudnej warty. Drwili z niego.
- Bardzo śmieszne - warknął, choć widocznie wcale ich to nie ruszyły, i nieco przyspieszył kroku, nie chcąc już niczego więcej, jak tylko znaleźć się w tamtej lecznicy. Na szczęście, droga nie była zawiła. Szybko dotarł do celu. Gdy już się tam znalazł, rozejrzał się po wnętrzu. Paru pacjentów obrzuciło go zaciekawionymi spojrzeniami, choć większość spała. Nigdzie nie było choć śladu po lekarzu.
Widok kilku pustych łóżek był nad wyraz kuszący. Zdjąwszy zupełnie przetarte buty, Jim zostawił je na podłodze, po czym rzucił się na jego z niezajętych miejsc. Z uczuciem wielkiej ulgi oraz czystej przyjemności wtulił się w miękką pościel, choć gdyby nie fakt, że był naprawdę zmęczony, zapewne uznałby ją za bardzo przeciętną. Teraz, to miejsce było w jego oczach przeistoczone w prawdziwy raj. Zamknął powieki. Nie pamiętał, kiedy ostatnio aż tak bardzo chciało mu się spać. Nie wiedział nawet, kiedy zasnął. Wiedział tylko, że szybko. Niemalże od razu. Wcale mu to nie przeszkadzało.
- - - - - - - -
- Jim! - Wołanie dobiegło do chłopaka w dziwacznym, odległym tonie, jakby przymknęło tu z innego świata. Trudno było stwierdzić, który raz medyk wzywał jego imię. Równocześnie, mógł to być pierwszy jak i jedenasty okrzyk.
CZYTASZ
Poza zasięgiem zasad
PertualanganMłody chłopak o imieniu Jim, którego celem jest pomoc poszkodowanym, staje w obliczu zagrożenia od strony wrogich państw. Nie pojmuje powodu prowadzenia wojen. Nie może zrozumieć, dlaczego wciąż dochodzi do tak licznych starć. Mimo to los chciał, ab...