Bez względu na mieszane uczucia odnośnie całego tego przybycia na wyspę, Jim musiał przyznać, iż to miejsce jest nad wyraz urodziwe. Nie miał pojęcia, czy uważa tak ze względu na własne znudzenie całą tą podróżą, czy też najzwyczajniej w świecie, po prostu mu się podoba i, choćby przespał całą podróż, mimo wszystko byłby tak wielce zafascynowany.
Owe państwo już z pewnej odległości witało podróżników swymi przyrodniczymi walorami - zapraszało barwną roślinnością oraz malowniczą i zróżnicowaną rzeźbą terenu.
"Mógłbym tu zostać. Naprawdę. Gdyby tylko nic mi tu nie groziło... Gdyby było normalnie..." Pomyślał chłopak, opierając się o sterburtę.
- Hej, młody! - Książę, we własnej osobie, zbliżył się do Jima. Młody medyk wyprostował się, zdjął ręce, a właściwie całe ramiona, z drewnianego brzegu, starając się przybrać pozycję, która stanowiłaby choć namiastkę szacunku i popatrzył pytająco na osobę królewską.
- Król się ciebie nie spodziewa. Jednak kazał nie brać jeńców - przypomniał. - Więc staraj się mi tu nie podpaść, dobra?
Jim uniósł jedną brew.
- Czy jestem osobą, która sprawia kłopoty? - Zapytał wprost.
- Tylko przypominam - odparł mężczyzna wymijająco.
Młody medyk tylko z wolna pokiwał głową. "Trudny charakter", jak mniemał, to określenie, którego jego współpasażerowie używali, rozmawiając o jego osobie. I z czego właśnie widział, to wcale nie była żadna tajemnica.
- Oczywiście - powiedział Jim, ucinając tym samym temat. Aby to było bardziej dobitnie zaznaczone, chłopak postanowił wręcz zaznaczyć nową kwestię, która, swoją drogą, wcale nie była najgorsza, a wręcz ciekawa. - A właściwie - zagadnął - to, z czego widzę, roślinność w tym miejscu jest jakaś taka bardziej... kolorowa.
- Dobre spostrzeżenie - zauważył jego rozmówca. - Ładnie tu - zapewne odezwała się jakaś duma narodowa, bo mężczyzna momentalnie rozpromienił się w szerokim uśmiechu. - Z perspektywy podróżnych, to dość zimno, ale naprawdę przyjemnie.
- Zimno? - Młody medyk wzdrygnął się na samą myśl.
- Ano - potaknął książę. - Lato jest troszkę krótsze. Ciepłe prądy morskie dolatują tu wyjątkowo późno, a za to wcześnie odchodzą. Takie urozmaicenie dotyczące małego państwa na wyspie, na środku morza.
Zapewne rozmawialiby jeszcze przez moment, gdyby nie fakt, iż gdzieś za ich plecami rozległ się donośny trzask. Jim i dowódca tej grupy jak jeden mąż odwrócili się przez ramię. Zrobili to akurat, by zobaczyć, że coś, co jeszcze chwilę temu było beczką, obecnie leżało w drzazgach pod ciężarem przyodzianego w lekką zbroję mężczyzny, który akurat powoli podnosił się na nogi, klnąc przy tym jak szewc.
- Co to ma znaczyć? - Zapytał książę, mierząc załogę lodowatym spojrzeniem. Nieco wcześniej założył ręce na ramiona.
- Ronald się przewrócił - mruknął jeden z mężczyzn zgromadzonych wokół sterty desek, tworzących coś na kształt nierównego półkręgu wokół miejsca tego niefortunnego zdarzenia.
- Się przewrócił? - Zapytał, podkreślając absurdalność tego stwierdzenia.
- Tak - powiedział ktoś, na co parę osób potwierdzająco skinęło głowami. - Zeszłej nocy trochę... ucztowaliśmy, że tak to ujmę.
- I zgaduję, że niedostatek jedzenia na tej waszej uczcie zastąpiliście większą ilością trunku - mruknął namiestnik władcy. To zdanie nawet nie potrzebowało przytaknięcia, czy też innego, jakiekolwiek słowa poparcia. Było aż nadto oczywiste.
- Ronald nigdy nie miał specjalnie mocnej głowy - wyjaśnił jegomość, który odezwał się jako pierwszy, jakby czuł się zobowiązany do usprawiedliwienia tego zajścia. Pewnie był przyjacielem Ronalda lub którymś z pomniejszym dowódców. - Mówiliśmy mu, żeby tyle nie pił.
- A skąd wzięła się tam ta beczka? - Zapytał książę, ignorując właśnie usłyszane wtrącenie. - Pod nawalonym załogantem.
- No wynosiliśmy ładunek na górę. Ronald przewrócił się na to, co przenosił.
Książę dokładnie przyjrzał się stercie odłamków, które jeszcze niedawno były beczką. Jednak nie ważne, jak bardzo uważnie nie przyglądałby się tej kupce, prócz drewna i paru metalowych kawałków, nie dostrzegł nic więcej.
- A co takiego było w tym? - Zapytał, trącając kawałek deski nogą, chcąc odsłonić to, co było pod spodem. Jednak prócz kolejnych pozostałości po beczce oraz deskami budującymi pokład, nie znalazł kompletnie niczego.
- Właściwie, to nic - dało się słyszeć. Nie bez przekonania. - No, był dość napity - zaraz po tym, najzwyklejsze w świecie wzruszenie ramionami. Norma.
Książę nie był tym zbytnio zachwycony, czego nawet nie starał się ukryć.
- Zabierzcie go - mruknął po prostu. - I sprzątnijcie ten syf.
Zrobili to. Jakby nie patrzeć, czuli respekt względem swego przełożonego. Może to dlatego wygrali... Tak, to było łatwiej przyjąć, niż stwierdzenie, że rodacy Jima okazali się najzwyczajniej w świecie słabsi. I to znacznie.- - - - -
Przybyli do doków. Wprost do tętniącej życiem dzielnicy portowej. Mnóstwo statków kołysało się na wodzie w rytmie morskich fal. Były najróżniejsze, od wielkich okrętów pokroju tego, na którym płynęli, aż po nieduże łodzie, którymi wypływano na niewielką odległość, by łowić ryby, którymi była wręcz przepełniona spora część przybrzeżnych kramów. Nie znaczyło to jednak, że wyłącznie je sprzedawano w tej okolicy. Nie. Można tu było odnaleźć rozmaite dobra, wśród których znalazły się rzeczy nigdy nie widziane przez młodego medyka na oczy. A to zapewne był dopiero przedsmak tego, co oferowane miało być na rynku.
Na pokład wtoczono kolejne, tym razem w jednym kawałku, beczki. Teraz już na każdym okręcie wchodzącym w skład tej floty przy odpowiednich burtach zebrały się nieduże grupki ludzi niecierpliwie oczekujących zejścia na stały ląd.
"Obejrzę sobie to miasto. Będzie świetnie." Pomyślał chłopak. I nawet udało mu się przemóc strach i przekonać samego siebie co do tych racji. Lecz jego radość nie była powalająco długa, a wręcz przeciwnie.
- Idźcie koło niego - nakazał książę dwóm strażnikom, wskazując na Jima, nim jeszcze wystawiono trap.
Młody medyk skrzywił się.
- Nie zgubię się - zapewnił, lecz nie był na tyle naiwny, by sądzić, że mogłoby chodzić o coś podobnego.
- Nie wątpię - powiedział książę i gestem pospieszył wybranych właśnie ludzi, aby już przystąpili do boków chłopaka. Ci wykonali rozkaz bez słowa sprzeciwu. Chyba z przyzwyczajenia, ich ręce spoczęły na rękojeściach broni, będąc gotowymi, by w każdej chwili wyciągnąć ostrze.
- Panowie, co tak agresywnie? - Zapytał chłopak. - Preferuję raczej pacyfistyczne podejście.
- Rozkaz to rozkaz - odparł jeden z gwardzistów, nawet nie zamierzając w jakikolwiek sposób koloryzować prawdy. - Jak mamy kogoś pilnować, to pilnujemy.
"Lepiej pilnujcie siebie" naszło Jimowi na myśl, ale w porę ugryzł się w język. Wolał, póki co, nie podpadać tym ludziom.
Niebawem schodzili. Stanęli na stałym lądzie. Najprawdziwszy grunt chyba jeszcze nigdy nie był tak wspaniały; nie przynosił tak wielkiej radości. To miejsce było śliczne.Jim zamierzał podbiec wprzód, ciesząc się, że nie ograniczają go już drewniane burty. A jednak, po paru krokach zachwiał się i - gdyby jeden z członków jego tymczasowej, mimowolnej eskorty - zapewne przewróciłby się.
- Ostrożnie, młody - zaśmiał się ten człowiek. Wyglądał na wyraźnie rozbawionego.
Jim zamrugał ze zdziwienia. Ponownie usiłował ruszyć się o kilka kroków i zorientował się, że cała okolica się nieznacznie chwieje, a rząd płytek, wzdłuż którego zaczął stąpać, teraz przesunął się o kilka metrów w bok.
- Czyżbyś też był na tej pamiętnej imprezie w nocy? - Parsknął drugi strażnik, szczerząc się od ucha do ucha. Zdecydowanie, z boku musiało to wyglądać dość komicznie, choć Jim czuł chyba tylko mocniejsze zawroty głowy, z którymi w końcu przegrał walkę i opadł na bruk. Zamknął oczy, jak już siedział, chcąc się przystosować do tej sytuacji.
- Nigdy nie pływałeś - bardziej stwierdził, niż zapytał pierwszy z gwardzistów.
Jim zapewne pokiwałby głową, gdyby bał się, że to tylko wywoła u niego mdłości.
- Tak - powiedział więc, zamiast tego. W odpowiedzi, bratersko poklepano go po plecach.
- Przyzwyczaisz się.
Młody medyk nie odpowiedział nic. Tylko westchnął, mając w głębokim poważaniu to, jak ten prostu gest z jego strony zostanie odebrany przez towarzyszących mu ludzi. Wcale nie chciał się przyzwyczajać. I miał ku temu powody. Przede wszystkim, wracanie na jakikolwiek nudny statek to była obecnie ostatnia rzecz, o której marzył. Po drugie, gdyby jego stopa ponownie stanęła na pokładzie, oznaczałoby to zapewne, iż znów mu podróżować w jakieś dalekie miejsce i raczej, oddalałby się on od domu, aniżeli do niego przybliżał. I byłoby mu jeszcze ciężej wrócić...
- No, mamy chwilę, nim się wypakują - stwierdził jeden z gwardzistów, widząc, jak wiele ładunku wciąż pozostawało na statkach i zapewne szacując, ile czasu zajmie jeszcze rozładowywanie tego wszystkiego. - Chcesz pooglądać stragany?
Jim zawahał się przez moment. W sumie rzeczywiście chciał, ale bał się, że ten cały władca będzie mu mniej przychylny, gdy dowie się, że z winy Jima, ktokolwiek nie pomagał, tylko łaził za nim po targowisku.
- A nie zabiorę dwóch par rąk do pracy? - Zapytał wprost.
- Nie - odpowiedź nadeszła bez wahania. Czyli zapewne była to prawda. - I tak musimy mieć na ciebie oko.
- W takim razie, oczywiście - odparł młody medyk.
Strażnik, który przez ostatnią chwilę milczał, skinął głową i podał chłopakowi rękę, pomagając mu wstać. Gdy już w trójkę znów znajdowali się na nogach, zaczęli powolną przechadzkę między barwnymi stoiskami.
Jim miał szczęście w nieszczęściu, że ci ludzie są tu przy nim. Jeśli tylko nie rozumiał czegokolwiek, objaśniano mu poszczególne rzeczy. Dowiadywał się, do czego służą dane, dziwaczne przedmioty oraz do czego można porównać smak wybranych owoców. A on chciał mieć teraz przy sobie swoje pieniądze i kupić znaczną część, jeśli nie większość, tych rzeczy. Niestety - jak się okazało - Proditius, wracając do stolicy, zabrał nie tylko miejsce Jima i należącą do niego figurkę konia, ale również wszystkie oszczędności otrzymane od Naomosa. Można więc było powiedzieć, że Jim może dostać figę z makiem, ale ani na te słodkie, purpurowe owoce, ani nawet na miseczkę czarnych ziarenek, nie było go stać.
Tak bardzo pochłonęło ich zajmowanie się tym wszystkim, że aż byli zdumieni, jak szybko zdołano wypakować towary ze statków. Tak więc, ta mała, trzyosobowa grupka złączyła się z armią. Wszyscy wyruszyli w stronę wzniesienia - a właściwe niedużej góry. Do zamku. A tam... Tam wszystko miało się stać jasne.
CZYTASZ
Poza zasięgiem zasad
AdventureMłody chłopak o imieniu Jim, którego celem jest pomoc poszkodowanym, staje w obliczu zagrożenia od strony wrogich państw. Nie pojmuje powodu prowadzenia wojen. Nie może zrozumieć, dlaczego wciąż dochodzi do tak licznych starć. Mimo to los chciał, ab...