Rozdział 26

16 3 7
                                    

Nie minęło dużo czasu, gdy do komnaty, w której przebywali lekarz i Jim weszła jakąś młoda kobieta ubrana w niezbyt bogate charakterystyczne odzienie. Niewolnica. Skłoniła się lekko.

     - Pan jest proszony do jadalni - powiedziała uprzejmie. Następnie, zerknęła na chłopaka, który to obecnie siedział na łóżku i przeglądał jakąś książkę lekarza, udając, że ją czyta, choć w rzeczywistości jego głowa była zbytnio przepełniona myślami, by mógł on zająć się takowym zajęciem.

     - Pański niewolnik również - dodała przybyła.

     Jim podniósł wzrok znad lekko podżółkłych stronic, udając zdezorientowanie, mimo iż nie spodziewał się niczego innego.

     - Wypraszam sobie, ja... - zaczął, mówiąc oburzony tonem, ze zmarszczonymi brwiami.

     - Daj już spokój. Wszyscy już wiedzą - powiedział mężczyzna, uciszając go. - Chyba za bardzo podpadłeś naszej załodze, skoro Cię wydali. Porozmawiam z nimi, ale nic więcej nie mogę zrobić.

     Młody medyk widocznie nie był zadowolony. Jednak nie powiedział już nic. Wstał z łóżka i przemierzył wzrokiem pomieszczenie.

     - Czy powinienem coś zabrać? - Zapytał. Wiedział, że mogą się nie zobaczyć przez pewien czas. Zapewne do momentu, w którym jedną lub drugą ze stron postanowi się stąd wynieść, a zważając na warunki pogodowe na zachodzie, raczej pierwsi wypłynąć mieli oni.

     - Nie - odpowiedział lekarz bez wahania. - Zabiorą ci wszystko, co uznają za niepotrzebne do życia, a do "niepotrzebnych" kwalifikują naprawdę bardzo wiele. Lepiej, żebyś zostawił rzeczy tutaj.

     Jim skinął głową.

     Wyszli z pomieszczenia. Młoda kobieta poprowadziła ich na wskazane miejsce, na wypadek gdyby zgubili drogę - wedle oficjalnego tłumaczenia, któro niewątpliwie odbiegało od prawdy. Szła przy nich, aby zobaczyć, czy na pewno stawią się na wezwanie, a w razie komplikacji gotowa była powiadomić o problemach właściwe osoby, zdecydowanie bardziej wpływowe.Dotarli na miejsce. Kobieta skłoniła się lekko i przeszła na bok, pod ścianę z ciemnego drewna. Mężczyźni - odziani kolejno na niebiesko i zielono - nawet na nią nie spojrzeli; przejęliby się wyłącznie, gdyby nie przyszła, aniżeli w sytuacji jak ta, gdy wszystko było na porządku dziennym.

     - Dzień dobry, panowie - powiedział lekarz, zajmując miejsce przy stole. - Po raz wtóry.

     On mógł tam usiąść. Jego status pozwalał mu na to, chociaż Jim pozwolić sobie mógł najwyżej na stanie za krzesłem, co było czynnością wielce irytującą, choć był na nią niejako skazany.

     Kupcy zmierzyli obu przybyłych chłodnym wzorkiem, ale prawdziwą bezduszność mogli okazać wyłącznie temu drobnemu chłopakowi.

     - Dzień dobry - warknął jegomość odziany na zielono. Nie było w tym ani krzty serdeczności, co jednak zdawało się umknąć uwadze spokojnego medyka.

     - Chyba potraktowano nas nieco nieodpowiednio - dodał jego kompan. - Zostaliśmy oszukani.

     - Nie oszukani - powiedział spokojnie lekarz. - Owszem, zagościło małe nieporozumienie, ale nie ma potrzeby, by mówić zaraz o oszustwie.

     - Tak, to my stwierdziliśmy, że to syn, ale powinien nas pan wyprowadzić z błędu - powiedział handlarz, nie bez wyrzutu.

     - Wybaczcie, panowie. To chyba przez natłok pracy. Jestem ostatnio trochę przyćmiony. Pracuję jako medyk. Ponadto, ostatnio tłukliśmy się o burty i twardy pokład na tym statku. Niezła tułaczka. Może się człowiekowi troszkę pomieszać.

Poza zasięgiem zasadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz