Kontynuacja książki ,,The Mighty Warrior" gdzie niby zwykła, ludzka dziewczyna zostaje wybrana.
Niczego nieświadoma, żyła w lasach Pandory, mając u boku swojego księcia.
Sprawy jednak się komplikują, kiedy ZPZ niespodziewanie wywołuje wojnę na Pand...
—Ekstra, dziękuję.- posłałam mu delikatny uśmiech.
—A teraz opowiadaj. Jak to wszystko się wydarzyło?- usiadł na przeciwko mnie.
—W skrócie? Zaatakował mnie Thanator, ale jednak kiedy zrobił mi to.- wskazałam na bandaż.- Po prostu się odsunął i wyglądał na takiego...smutnego. Tak, jakby nie zrobił tego umyślnie. Poźniej z dupy, wparował tam Akwey ze swoją ekipką i zabili tego Thanatora, który z tego co wnioskuję, chciał się ze mną połączyć, no bo nie oszukujmy się, te zwierzęta się tak nie zachowują. No i potem, strzeliłam Akwey'owi z pięści w ryj za to, co zrobił. Aż mu się chyba nos połamał.- ostatnie zdanie, wypowiedziałam ciszej.
—Co?!- krzyknął z niedowierzania.
—Co, co? Gówno! Słuchaj dalej.- przewróciłam oczami.- Później znowu z dupy, pojawił się tam Leo z twoją siostrą no i jakieś tam pogadanki, sranie w banie, wiesz jak to jest. No i w sumie, to chyba tyle.
—Srogo mordo.
—Oj tak.
—Ale serio zajebałaś Akwey'owi?!
—No, a co? To tylko, jakiś zwykły imbecyl, który się ma za króla Pandory. Takiego to nawet nie szkoda.- wzruszyłam ramionami.
—Racja.- powiedział z uznaniem.
—W każdym razie, chyba trzeba iść pouczyć tych...nowych.- lekko posmutniałam.
—Hej, nie smuć się. Jeśli Neteyam coś odjebie, to znaczy, że jest zwykłym kretynem.- położył dłoń na moje ramie.
—Nie rozumiesz.- pokiwałam bezradnie głową.
—Wiem, jak bardzo go kochasz i wszystko rozumiem, ale nie możemy myśleć tylko o tych, najczarniejszych scenariuszach.