Rankiem jak zwykle zaczęłam ogarniać stopniowo swoje obowiązki. Najpierw Adrien, a później ogarnięcie reszty pracowników mojego szefa. To mnie też wkurzało, ze należało to akurat do moich obowiązków. Z rana musiałam robić plan dnia dla każdego, ogarniając każdy najmniejszy szczegół. Wydaje się łatwe, choć wcale takie nie jest. Rozesłałam grafiki do odpowiednich osób i udałam się do kuchni. Tam jak zawsze przygotowalam dwie mocne kawy. Jedna dla mnie, a druga dla Gabriela.
W towarzystwie moich obcasów uderzajacych o kafelki dotarlam do biurka projektanta. Nie było go tutaj, więc zapewne zajmuje się kolejną akumą. Idiota, już nawet nie chodzi mu o zdobycie miraculi i ożywienie Emilie, on chce po prostu wygrać. Pokazać swoją potęgę oraz to jaki to on jest wspaniały, pokonując dwójkę nastolatków. Właściwie, metodą prób i błędów, ponieważ ciągle przegrywa. Tym razem z resztą też. Koło obok obrazu sie otworzyło, a z niego wyłonił się mężczyzna. Już po jego minie wszystko wiedzialam. Jednak, tym razem wyjątkowo nie powiedziałam nic. Jedyne co odemnie dostał to słaby uśmiech, oraz gorąca kawe do rąk. Trochę mnie rozbawiło jego zdziwienie.W końcu nie było żadnego "nastepnym razem się uda", "dobrze ci szło, zobaczysz, że kiedyś wygrasz", "durni bohaterzy... obmyślimy plan i ich pokonamy", "już niedługo Gabrielu, dasz radę". Nie usłyszał ode mnie nic.
Siadlam za swoim szklanym biurkiem i od razu wdałam się w wir pracy. Można powiedzieć, ze bylam ogromną pracocholiczka, z resztą nie tylko ja, Gabryś również. Nasze rozmowy były głównie o pracy, jego porażkach czy o tym jakim jest okropnym ojcem dla Adriena. Cóż wtedy raczej moje monologi. Przez to przestałam zwracać mu uwagę, a ustawiać pory jedzenia o takich samych godzinach co Adrienowi. Przynajmniej teraz słysze ich krótkie rozmowy, gdy w końcu zaczął interesowac się chociaż w małym stopniu swoim synem. W końcu jakoś to nabrało malej normalności, mimo, że i tak nie było to idealne.
Dzień powoli dobiegał końca, a ja konczylam malymi kroczkami swoją robotę. Właściwie, można powiedzieć, ze już dobiegł. Za oknem było niewyraźne odbicie gabinetu, a za nim zapewne zapalone latarnie oświetlające te piękne miasto miłości. Każda zakochana para tu przyjeżdża, a ja?... można powiedzieć, że nigdy w życiu nie miałam jakieś wielkiej miłości. Bez względu na wszystko raz byłam z jednym brunetem. Był po prostu miły, zabierał mnie w ciekawe miejsca i dawał kwiaty. Właściwie to nic do niego nie czułam, byłam z nim ze względu na wspaniałe przygody. Jednak nie żałuję, traktowałam go mniej więcej jak przyjaciela, który wniósł do mojego życia więcej niż sie spodziewałam. A przede wszystkim pokazał mi jak to jest być kochaną. Do tej pory był jedyną osobą, która mnie pokochała. Albo i o innych po prostu nie wiem, co też jest możliwa opcją. Cóż, brzmie jak ostatnia szmata chodząca po tej ziemi, ale jednak byłam po prostu młoda, teraz bym to rozegrała troszkę inaczej.
- Nathalie? - Usłyszałam głos mojego szefa, który nagle zjawił się obok mnie.
- tak? - Zapytałam odwracajac wzrok od ekranu komputera.
- idź już spać, przemęczysz się... z resztą jest już późno, masz już wolne - Odparł, a zanim zdazylam zaprotestować wyszedł z pomieszczenia.
Czy Gabriel Agreste sie o mnie troszczy?
Ktoś pierwszy raz pomyślał o mnie. Nie stop, przecież penny zawsze o mnie myślała. Ktoś z tego domu pierwszy raz o mnie pomyślał! I to sam Gabe, do którego w myślach simpowalam jak idiotka. Sama sie krzywiłam w myślach i karcilam za nie, bo nie powinny się one w ogóle pojawiać. Tak samo jak moje głupie uczucia do niego. Wciaz nie mają w tym miejscu prawa bytu.
Spojrzałam na ekran komputera, nie miałam za dużo e-maili które mi zostały... odpowiem na nie jutro, w koncu skoro ten jeden i zapewne jedyny raz Gabriel pomyślał o mnie, to nie mam zamiaru go marnować. Włączyłam ekran komputera, lampke i wyszłam z pomieszczenia, zostawiając niedokończoną pracę za sobą.
CZYTASZ
Tylko ja... i ty
FanfictionGabenath, wizja Nathalie. Sancoeur po rozmowie ze swoją przyjaciółka - Penny, postanawia zmienić swoje zachowanie w pracy. Z resztą wychodzi jej to na dobre, w końcu nie czuje aż tak ogromnej potrzeby obwiniania się o wszystko, czy rozwiązywania pro...