Rozdział III - Wątpliwości

426 57 5
                                    

        Wybrałem się z blondwłosym do pobliskiej kafejki, gdzie tak jak obiecałem, zamówiłem mu co tylko chciał. Koniec końców skończył na przesłodzonym cappuciono orzechowym (jak dla mnie ohyda), a ja na latte macchiato z podwójną pianą. Pogadaliśmy o wszystkim i o niczym, a podczas naszej rozmowy radosny uśmiech nie znikał z twarzy Shue. Naprawdę skutecznie udawało się mu poprawić mi humor. Problem polecał na tym, że kiedy tylko zaczynał się na mnie patrzeć z szelmowskim uśmieszkiem, odruchowo odwracałem głowę lub wzrok, nieco speszony jego zachowaniem. Co jak co, ale gdyby tak prześledzić moje całe zachowanie... Nigdy nie powiedziałem mu jak dużo dla mnie znaczy. Najlepszy przyjaciel i jedyne wsparcie jakie posiadam. Gdyby nie on, już dawno zwątpiłbym w gatunek ludzki, włącznie ze sobą. Czasami naprawdę wierzyłem, że ten bystry wzrok jasnozielonych tęczówek ukryty za szkłami okularów potrafił zdziałać wszystko. Zmienić świat na lepsze. Mam także coraz częstsze wrażenie, że moje myśli zaczynają zmieniać się w mrzonki sześcioletniego bachora.

Zapłaciłem i wspólnie udaliśmy się w stronę naszej szkoły. Tak, Shue chodzi do tej samej placówki co ja, aczkolwiek do klasy z innym profilem niż mój. Było już grubo po ósmej, ale nie przejmowałem się tym. Pedagodzy nie mają ŻADNEGO kontaktu z moimi rodzicami. Jestem też pełnoletni, więc nie potrzebuje opiekuna prawnego. Stałem się niezależny i nieprzyjemny i takim chce pozostać. Przyjdę na lekcję o takiej godzinie, o jakiej będzie mi pasować. Pożegnałem się z przyjacielem i nagle przypomniałem sobie o czymś ważnym. On z tym kotem w torbie będzie chodził przez cały dzień? Haha. Niech powie naszym "słodkim" koleżankom, że to nowy hit/trend internetu.

Wparowałem do klasy, nawet nie kwapiąc się o zapukanie. Powinienem trafić na angola... Nie pomyliłem się, już od progu rozpoznałem pół łysą łeb mojego jebniętego nauczyciela, Crockforda. Był koło pięćdziesiątki, miał ciemne (trochę siwe) włosy z charakterystyczną pedalską grzywką na lewą stronę, wąskie oczy oraz wąsy. Nie odzywając się ani słowem, przeszedłem przez całą klasę i zająłem swoje miejsce od strony okna. Po moim pojawieniu się słychać było liczne szepty typu "Jejciu, to znowu on? Przeraża mnie...", "Nie mogliby go w końcu zamknąć? Przecież to satanista!", "Satanista, ale gorący satanista. Ahh, mam przez niego mokro..." Do dzisiaj się zastanawiam co ja tu robię. Albo urodziłem się w nieodpowiednim stuleciu albo mam wyjątkowego pecha, że ciągle trafiam na takich pojebanych ludzi.

- MORGAAAAAAN!!! A ty co, nie łaskaw się zjawiać punktualnie?! Mówiłem już, nie bimbaj sobie! - zaczął się na mnie histerycznie wydzierać.

 - Haaa... Znowu będziesz nam tylko tlen zabierał? - zapytał, starając się choć odrobinę zapanować nad sobą i swoim gniewem wymierzonym w moją osobę. Spojrzałem na niego litościwie z miną "Serio, idioto?"

- Liczę, że większość z was zdechnie od niedotlenienia mózgu - mruknąłem, lecz tak by mnie zrozumiał. W tym samym momencie jego twarz dosłownie poczerwieniała, doczłapał do mnie i złapał mnie za koszulkę.

- Jeszcze słowo Morgan, a pożałujesz... - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Igranie z ogniem - moje ulubione zajęcie.

- No śmiało, uderz mnie. Wyjebią cię na zbity pysk, staruchu - powiedziałem drwiąco. Ten natomiast nieźle wkurwiony puścił mnie i z szybkością o jaką nigdy bym go nie posądził, podszedł do biurka, by zapewne zanotować dla mnie kolejną naganę. W międzyczasie ponętny uśmiech posłała mi niejaka Agnes Kennedy, klasowa dziwaczka. Jej atrybutem były szelki w kolorowe groszki, NIGDY nie pasujące do pozostałej reszty ubioru. Westchnąłem cierpiętniczo i nałożyłem na uszy swoje słuchawki. Otrzepałem koszulkę z niewidzialnego kurzu, który pozostawił po sobie Crockford. Nuciłem cicho pod nosem, słowa piosenki które tak bardzo do mnie pasowały.

Kolekcjoner sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz