To miejsce jest naprawdę dziwne... Myśli tego typu już od dłuższego czasu krążyły po mojej głowie, nie dając i ani chwili wytchnienia. Przechadzałem się po mojej szkole, tylko tyle że nie przypominała tej, którą widuje na co dzień. Wyglądała bardziej na miejsce opuszczone, po jakiejś apokalipsie czy chuj wie czym... Budynek był trochę obskubany, ściany znacznie naruszył już czas. Jakim cudem się tutaj znalazłem? A tak w ogóle, co to ma znaczyć? Mam prorocze sny i niedługo czeka nas apokalipsa? W tych czasach większość ludzi nie ma mózgów. Zombie byłyby nienajedzone.
Szedłem przed siebie, starając się znaleźć realne wytłumaczenie obecnej sytuacji. Postanowiłem, że nieco się rozejrzę... Podszedłem do okna z wybitą szybą i wyjrzałem zza niej. Praktycznie od razu chwyciłem się prawą dłonią za usta, nieznacznie krzywiąc nos i usta. Co za obrzydliwy widok... Na drzewach rosnących niedaleko szkoły pełno było... powieszonych trupów. "Najciekawsze" z tego wszystkiego było to, że to ludzie ze szkoły, uczniowie których lepiej czy gorzej, nauczyciele oraz dwójka głupków rudego... Nie wiem dlaczego to zrobiłem, aczkolwiek pędem pobiegłem w stronę schodów i już po chwili stałem pośrodku dziedzińca, z szokiem przyglądając się nieboszczykom. Ciała zaczynały się rozkładać, na skórze widniały liczne rany, niektórzy nie posiadali ręki czy nogi, znowu inni mieli ją doszytą... Najgorszym przypadkiem był rudy, którego tak nie znosiłem. Do jego szyi doszyta była druga głowa. Z tego co zauważyłem, byli tutaj wszyscy z mojej klasy oraz innych, aczkolwiek nigdzie nie wyłapałem wzrokiem Lemury. Może uchroniła się przed tą apokalipsą?
Brr, co to za chore miejsce?! Już miałem wybiegnąć przez otwartą bramę, ale jakby wyczuwając moje zamiary, zamknęła się. Za sobą poczułem nieprzyjemny, wręcz lodowaty podmuch wiatru. Nie chce się odwracać... Nie chce wiedzieć co za mną stoi... Nie chce... Zrobiłem to jednak, twardo stając na ziemi. Uhh... Uhhh! C-co... co to w ogóle ma być?! Przede mną stał nie kto inny jak... Shue. Poprzecinana skóra na jego policzkach tworzyła wieczny, nieznikający uśmiech. Oczy miał lekko przyćmione, a włosy z jednej strony jakby... powyrywane?
- E-evans! C-co tutaj się stało? Co ci jest?! I... innym...? - jęknąłem, czując narastający strach. Tak, zagorzali sataniści też go odczuwają. I w tym samym momencie blondwłosy niespodziewanie znalazł się tuż przede mną, łapiąc mnie dłońmi za policzki. Poczułem jak wzdłuż kręgosłupa przechodzi mi paraliżujący dreszcz, nie mogłem się ruszyć...Jego ręce były lodowate, wręcz trupio zimne. Przechylił głowę nieznacznie w jedną stronę, tak że kości w szyi i karku głośno chrupnęły.
- To przez ciebie. Na tobie się zaczęło i na tobie się skończy. Masz moje słowo. To przez ciebie jestem martwy. - padły puste, obojętne słowa z ust Shue. Może nie dałem tego po sobie poznać, ale naprawdę ugodziło mnie to w coś w klatce piersiowej... Ale, że... przeze mnie? Przeze mnie umarł?
Nosz kurwaaa! Odwracając głowę zauważyłem, że wszystkie linki, na których wisiały trupy popękały, a każdy z nich ożył i na dodatek zbliżał się w moją stronę!!! Lodowate łapska Evansa nie chciały mnie puścić, a reszta była coraz bliżej. Czułem jakby robiło mi się słabo. Nie wiem... może to ten dotyk wysysa wszystkie siły witalne?
Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa, kurwa... Krzyknąłem, praktycznie zdzierając sobie gardło, gdyż jeden truposz zaczął wgryzać się mi w nogę!! Ucieczki brak, Shue wypala mnie swoim wzrokiem, te stwory mnie zaraz zjedzą...
- To twoooja wina. Pamiętaj....
Z krzykiem zerwałem się do siadu, bijąc rękami w co popadnie obok mnie. Wróciłem na ziemię, gdy moja ręka zaliczyła bolesne spotkanie z ramą łóżka. S-sen? Przerażająco realistyczny ten sen...
- Ja pierdole... - mruknąłem pod nosem, przecierając dłońmi spoconą twarz, mierzwiąc dodatkowo swoje włosy. To było... straszne. Postanowiłem: muszę w najbliższym czasie odwiedzić lekarza. Ja już... nie daje rady. Od braku snu oraz nadmiaru złych wydarzeń mam przewidzenia i omamy.
Przez kilka następnych dni nie opuściłem murów swego mieszkania. Ślad o mnie zaginął. Zaszyłem się w swojej oazie niczym pustelnik, wierząc że w czterech ścianach nie zwariuje. Nie miałem najmniejszego ochoty wychodzić. Nie chciałem widzieć tego przeklętego słońca, zdającego się mówić "Moje ciepło cię ogrzeje! Zabiorę twe cierpienia, rozpromienię twoją twarz!" Nie chciałem oglądać twarzy przechodniów - boję się, że w tym tłumie zobaczyłbym Shue. Wyrzuty sumienia zdarłyby do końca moje wnętrze. Nie sądzę by ktoś z mojej szkoły pokwapił się o choć odrobinę współczucia, ale z całą pewnością patrzono by na mnie jak na zbitego psa. W końcu nawet idiota domyśliłby się, że blondyn był moim najlepszym przyjacielem i jedynym oparciem. Muszę chwilę pobyć sam... Wiem, że tym sposobem jeszcze bardziej pogrążam siebie i swój umysł, ale... nie potrafię inaczej. Jadłem, bo żołądek się tego domagał. Ciało i umysł chciało snu, ale coś nie pozwalało mi spokojnie się wyspać. Czułem się jakby ktoś przebijał mięśnie w moim organizmie niewidzialnymi igłami wypełnionymi trucizną. Trucizną, która wyjątkowo szybko rozprzestrzeniała się wraz z krwią i powodowała szaleństwo... Coś od czego się uwolniłem. Przynajmniej takie miałem wrażenie, aż do dnia dzisiejszego.
W środę postanowiłem w końcu wyściubić nos z swojej nory. Myślałem, że zwymiotuję widząc jakiś idiotów szorujących przed miasto z wielkim uśmiechem na ustach... Czymś co do niedawna nie było mi obce. W obrębie placówki, jak i na terenie klasy wyglądałem zapewne jak chmura gradowa. Wszyscy uczniowie najwyraźniej ignorowali mnie, bojąc się że nawet najmniejszy ich gest w moją stronę spowoduje, że powyrywam im ręce i nogi. Po kilku lekcjach nawet nauczyciele uznali, że zaczepianie mnie jest zupełnie bezcelowe. To nie tak, że mi to nie odpowiada. Po prostu nie mam ochoty.
Na przerwie obiadowej zająłem swój ulubiony parapet, będący tuż przy samym końcu korytarza, gdzie niedaleko znajdowały się schody prowadzące na piętro wyżej. Tu nikt nie powinien wpierdalać się w moje życie. Starałem się wepchać w siebie bułkę z budyniem waniliowym, ale była tak obrzydliwie słodka i mdła... Może lepiej gdybym zdechł? Uczyniłbym przysługę ludzkości...
- Hej, hej, hej! Co to za skwaszona mina, hmm? Every? - rozbrzmiał nade głośny, kobiecy głos. Aż mimowolnie wykrzywiłem usta w niesmaku. Kto... Tylko jedyna osoba jest na tyle odważna (albo raczej głupia) żeby próbować nawiązać ze mną kontakt - Lemury Rather. Starałem się ją ignorować, aczkolwiek w końcu zareagowałem, łapiąc ją za rękę, kiedy delikatnie przejechała dłonią po moich kruczoczarnych kosmykach włosów.
- Jej, jakie mięciutkie - skomentowała krótko, posyłając mi wyjątkowo ciepły i przyjazny uśmiech. W międzyczasie ukradła mi gryza mojej bułki. Zagryzłem zęby. Uważaj, bo zaraz wepchnę ci ją do gardła.
- Dobra, czego ode mnie chcesz? Jeśli nie masz konkretnej sprawy to zostaw mnie w spokoju. Nie mam ochoty na rozmowy, tym bardziej z tobą - powiedziałem twardo i oschle, praktycznie bez żadnych emocji w głosie. W odpowiedzi dziewczyna przechyliła głowę delikatnie w lewą stronę.
- Nie martw się, Every. Też kiedyś byłam w takiej sytuacji, kiedy to moja naprawdę bliska przyjaciółka zmarła z powodu powikłań z układem krwionośnym i sercem. Przede wszystkim nie możesz się izolować, to tylko pogarsza sprawę - powiedziała do mnie, niczym troskliwa rodzicielka. Nie chce tego słuchać... Nie chce tego rozpamiętywać!!!! Ruszyłem z miejsca, od razu przyśpieszając i wychodząc na zewnątrz. Tam sięgnąłem po paczkę papierosów i włożyłem go sobie między wargi, szukając zapalniczki. Nie zauważyłem, że Lemura znajdowała się tuż koło mnie, na dodatek podpaliła mi bucha MOJĄ zapalniczką. Wyrwałem jej ją z ręki i schowałem do kieszeni.
- Every, to naprawdę tak smaczne? Może dasz mi spróbować? - zaproponowała spokojnie.
- NIE - warknąłem wściekle. - Czemu jesteś taka upierdliwa?! Możesz mnie w końcu zostawić? Nie widzisz, że nie jestem w nastroju? Idź pomęczyć kogoś innego! - nakazałem. Zrobiła minę, którą nie powstydziłby się niejeden filozof.
- Wiesz... ja odejdę, ale załatwię ci kogoś innego, oke? - Nie odpowiedziałem. W końcu sobie poszła, a ja zaciągnąłem się porządnie dymem papierosowym, wydmuchując go przez dziurki w nosie. Zobaczyłem, że brązowowłosa rozmawia z... tym idiotą, rudym i jego zgrają. Chwilę po skończonej rozmowie, cała trójka zaczęła zbliżać się w moją stronę. JESZCZE MU KURWA MAŁO? Zaciągnąłem się ostatni raz, przygniatając papieros o podłoże. No, chodź, gnoju.
Jeśli podoba ci się to co pisze, zostaw gwiazdkę lub komentarz. Ciebie nic to nie kosztuje, a ja dzięki temu wiem, że moja praca i wkład nie idzie na marne ♥
CZYTASZ
Kolekcjoner serc
HorrorHistoria postrzegana i interpretowana przez główną postać opowiadania - Everego Morgana. Amerykanin, zamieszkały w Nowym Yorku, pochodzący z Nevady, pół sierota. Wyjątkowo znienawidzony przez całe społeczeństwo oraz rówieśników z powodu jego dość od...