Rozdział XX - To chyba jednak zbyt proste...

477 50 16
                                    

        Jeśli mógłbym określić swój obecny stan, pod względem fizycznym wszystko byłoby w normie. Serce dalej wybijało swą unikalną kompozycję uderzeń, a płuca poruszające się rytmicznie wzbogacały w tlen cały organizm, jednak... W środku czułem się zupełnie martwy. Psychika zaczynała mi coraz bardziej wysiadać... To, co wydarzyło się w ostatnim czasie, to było dla mnie zdecydowanie za wiele. 

Wszystko. Wszystko, kurwa... Wszystko to, co kochałem... zostało mi odebrane w tak bardzo brutalny sposób! Czuję się jak gówno... N-nie mam już niczego i nikogo o kogo mógłbym walczyć. Najpierw Shue, później Eliot, a teraz jeszcze Cherry... Z początku starałem się ignorować te myśli i kryć je głęboko w sobie, aczkolwiek zaczynały uderzać we mnie coraz większe wyrzuty sumienia. Każda z tych osób uwierzyła i podarowała mi ogromną szansę, dodatkowo obdarzając zaufaniem i tolerancją... A ja ich zawiodłem. Tak bardzo ich zawiodłem!!! Z tego powodu musieli zapłacić najwyższą cenę... W zamian oddali własne życie. To tak jakby zginęli tylko i wyłącznie z mojej winy... Z mojego powodu. 

Do jasnej cholery! Czemu to tak bardzo boli?! Czemu to tak zajebiście boli... Od zawsze byłem wyrzutkiem społeczeństwa, lecz czemu wszystko musi kumulować się wokół mnie? Dlaczego spotyka mnie tak wiele złego? Dlaczego to muszę być ja, do chuja pana?!?! A nawet jeśli na mnie padł los pechowca i kozła ofiarnego – nie chce aby ktokolwiek inny oprócz mnie cierpiał... Nie chce być dla nikogo ciężarem... Chce pozostać niezależnym sukinsynem... To moja indywidualna sprawa... Nie chce aby niewinne osoby cierpiały przez moją egzystencję. Mogę krwawić tak długo jak będzie to konieczne, jestem pewien, że zepsuta moralność na pewno przetrwałaby nieco więcej tortur psychicznych niż zazwyczaj. Teraz, po prostu... rozpadałem się wewnętrznie. Chciałem po prostu zniknąć. Zniknąć i nigdy nie powrócić. 

        Pędziłem przez miasto szybkim i chwiejnym krokiem, nawet nie kwapiąc się o jakąkolwiek uwagę; co chwilę nieumyślnie trącałem wielu z przechodniów, w odpowiedzi dostając liczne wulgaryzmy i obelgi. Praktycznie do mnie nie docierały – zwiększający się ból w skroniach ani trochę nie polepszał mojego ogólnego stanu. J-ja... ja już sam nie wiedziałem co mam robić! Zupełnie przestałem sobie radzić... Co... jak... kiedy i po co... Czy oprócz bólu i rozgoryczenia, egzystencja ma inny cel? Po co żyć, kiedy życie ciągle wylewa na ciebie kubeł lodowatej wody? Czy kurwa cokolwiek ma sens?!?! 

W pewnym momencie, mimo iż zbierające się w oczach łzy pogarszały znacznie mój wzrok, w tłumie dostrzegłem kogoś znajomego. Kilkakrotnie upewniłem się, że to na pewno ta osoba, aby nie popełnić gafy, po czym znacznie przyśpieszyłem kroku, chcąc ją dogonić.

— Grease! Oi, Grease! Czekaj! — krzyknąłem wystarczająco głośno by mój głos dotarł do dziewczyny, lecz nie zareagowała. Jej długie, miodowe włosy powiewały na majowym, przyjemnym wietrze, a drobna osóbka w dalszym ciągu szła szybko przed siebie... Przepychając się i trącając dodatkowo kilku przechodniów, udało się mi ją dogonić. Nie zwlekając, złapałem ją za prawy nadgarstek, gwałtownie zatrzymując siebie, jak i blondynkę. Ta w odpowiedzi zaczęła się wyrywać i miotać, nawet nie racząc odwrócić się w moją stronę. 

— Grease! O co ci chodzi?! Poczeka...j! Jak się czujesz? J-jak również pani Charlotte? — zapytałem natarczywie, lecz odpowiedziała mi martwa cisza. Zmarszczyłem brwi, decydując się na zakończenie tych przedszkolnych zabaw. Skorzystałem ze swojej przewagi wzrostowej i siłowej, zatrzymałem się i zmusiłem ją aby na mnie spojrzała. Zamarłem... Jej policzki zdobiły wyraźne wypieki, a pod zaczerwienionymi od płaczu oczami czaił się rozmyty tusz. Wyrwała mi swą rękę i przeszyła tak bardzo lodowatym i pełnym nienawiści spojrzeniem. 

— TY...!! TO WSZYSTKO TWOJA WINA! — wykrzyczała mi prosto w twarz, zaciskając swe dłonie w pięści i podnosząc je na wysokość swojej klatki piersiowej.

Kolekcjoner sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz