Rozdział VII - Kolejna szansa

278 36 8
                                    

     Haha, życie, dobrze się bawisz? Czuję się tak, jakby pewna niewidzialna siła brutalnie wyrwała ze mnie już i tak poniszczoną i poszarzałą duszę, następnie zdeptała ją, skopała i porozdzierała, a następnie oddała mi ją, uśmiechając się jak do najlepszego przyjaciela. Nigdy nie udało mi się wywnioskować dlaczego cały pech tego świata jest skupiony na mnie. Rozumiem, czasem zdarzają się bankructwa, wojny, głód... Ale wszystko z czasem przechodzi. Jedynie moje nieszczęście i niechęć do świata pozostają. Nie maleją, nie są na tym samym poziomie. One z każdym dniem, z każdą chwilą, z każdą sekundą coraz bardziej się rozrastają. Dla własnego, choć i tak zagrożonego bezpieczeństwa, nie chce wiedzieć co się wydarzy kiedy coś w końcu we mnie pęknie. Tyle zła i rozgoryczenia wyleje się na zupełnie niewinnych mieszkańców miasta, szczególnie moich rówieśników... Chciałbym to zobaczyć. 

Oh, czarne są myśli me. Czarne niczym bezgwiezdna noc, bez księżyca zapewniającego choć odrobinę towarzystwa...

Nie chce niczyjej pomocy. Nie chce tanich chwytów i słodkich słówek, mających niby poprawić mój zgorzkniały humor. Nie jestem pewien czy moja postawa jest odpowiednia - niby pokazuje ludziom, że nie bacząc na wszystko, można wciąż żyć. Nic innego jak głupie pierdolenie... to tak cholernie boli, że czasami mam ochotę rozerwać swoją klatkę piersiową. Nie chce wiele. Chce jedynie zrozumienia i choć minimalnej akceptacji. Haha... Pod wpływem dzisiejszych wydarzeń wzięło mnie na filozofowanie? Jak zwykle zostaje uraczony tym co najlepsze, w najbardziej odpowiednim momencie...

Pogadałem chwilę z Shue przez telefon, chłopak niespecjalnie wnikał w powód mojej propozycji (czemu mam ochotę nazwać to "prośbą"?). Tak po prostu zgodził się, oznajmiając że zanim przyjdę musi "trochę" ogarnąć swój pokój. Ta... trochę. Na tą chwilę pozostawię to bez komentarza. Moje ciało na szczęście odpoczęło trochę po dzisiejszych wysiłkach, po usłyszeniu spokojnego głosu Evansa przede wszystkim ochłonąłem. Leniwie podniosłem się z trochę już przyniszczonej sofy, poprawiając plaster na łuku brwiowym, bo chuj nie chciał się trzymać... Niedbale wrzuciłem naczynia do zlewu, nawet nie kwapiąc się o ich umycie. Następnie zorientowałem się, że jak ostatni idiota paraduje sobie w samym ręczniku po wszystkich pomieszczeniach. Jebać... Będąc u siebie, ubrałem na tyłek białe bokserki w czerwone serduszka (problem?), a na nie znoszone jeansy, wciągnąłem na ciało czarną bluzę ze szkieletem dinozaura (na przodzie jego tułów, z tyłu jego ogon), po czym po mieszkaniu rozpocząłem swoją "pielgrzymkę". Wygrzebałem spod łóżka czarny, poprzecierany gdzieniegdzie plecak z kilkoma naszywkami i powrzucałem do niego wszystko co było mi potrzebne - jakieś pogniecione ubrania na zmianę, kilka kosmetyków, paczkę papierosów... i inne szpargały. Odetchnąłem głęboko, przecierając delikatnie skronie, by za chwilę wziąć tabletkę przeciwbólową. Szkoda, że to nie działa także na to właściwe wnętrze... Kiedy uznałem, że jestem już gotowy, zarzuciłem plecak na jedno ramię, wyszedłem z mieszkania i zamknąłem je na klucz, stając na klatce schodowej. Dobrze, że jakiś czas temu zamontowali tu windę. Nie wyrobiłbym codziennie po kilka razy trzynaście pięter do góry... Ewentualnie w dół do samego piekła.

Po drodze do Shue wstąpiłem jeszcze do monopolowego, kupując sześciopak piwa. Myślałem, że zajebie podrudziałą babkę w okularach, kiedy słodkim, acz piskliwym głosikiem powiedziała do mnie.
"A dowodzik jest?".
Dowodzik to ja ci mogę do gardła wsadzić, jak tak bardzo o tym marzysz... Czy ja kurwa wyglądam na przedszkolaka?! Widzisz na moim plecaku małe jednorożce, a w środku klocki i elementarz? A może to przez moją twarz? Gładka i ani trochę nie zniszczona jak u niemowlaka? Lepiej żeby cię z roboty wywalili niż żebyś pytała się mnie o tak oczywiste rzeczy...
Do domu Evansa pozostała mi jedna przecznica. Rozglądnąłem się na boki, sprawdzając czy przypadkiem rudy murzyn ze swoją zgrają idiotów znowu mnie nie prześladuje. Naprałbym każdego z osobna pod wpływem gniewu tu, na środku chodnika i jeszcze przez takiego chuja poszedłbym siedzieć... Nie, nie, nie. Chce o tym zapomnieć.

Dotarłem do bloku, w którym mieszkał mój... najlepszy przyjaciel. Ma i tak znacznie lepiej ode mnie, gdyż mieszka na szóstym piętrze, czyli praktycznie o połowę mniej niż ja. Zadzwoniłem dzwonkiem i czekałem. Drzwi lekko uchyliły się, by następnie zupełnie otworzyć. Przywitał mnie ciepły uśmiech mamy Shue - Charlotte, niezbyt wysokiej kobiety około czterdziestki, z jasnobrązowymi, rozpuszczonymi włosami oraz okularami na nosie. Wpuściła mnie do środka, a kiedy stanąłem przed nią (sięgała mi do ramion), jakimś dziwnym sposobem udało się jej pochwycić moją twarz i z zatroskaniem jej przyjrzeć.

Kolekcjoner sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz