Rozdział IV - Nie wierzę w przeznaczenie

344 54 3
                                    

        Dzięki mocy czarnego pana, to piekło zwane lekcją historii zakończyło się, a poinformował nas o tym zdecydowanie za głośny dzwonek. Nawet nie kwapiąc się o powiedzenie przesłodzonego "do widzenia" w stylu dzieciaka z podstawówki, spakowałem swój cały dobytek do czarnej torby i pierwszy wyszedłem z klasy, zamykając za sobą z rozmachem drzwi. Pewnie zostałem rozgromiony wzrokiem przez durną Overspill czy przewrażliwione na swoim punkcie kujony. Sranie w banie, nic więcej... Skierowałem się schodami na najpierw drugie, a potem trzecie piętro. Następnie przeskoczyłem barierki ochronne, zagradzające schody prowadzące na dach budynku. Już od dłuższego czasu był zakaz wchodzenia tam, ale szczerze powiedziawszy miałem go głęboko w dupie. To moja miejscówka i nikt mnie stamtąd nie wygodni. Kiedy wyszedłem na powietrze, moje włosy zostały całkiem brutalnie potargane przez mocny powiew wiatru. Był środek wiosny, więc logiczne że słońce dawało już wystarczająco ciepła, a przyroda zupełnie powróciła do życia. Przemieściłem się jeszcze kawałek i usiadłem pod ścianą, z dala od drzwi wejściowych. Przeszukałem kieszenie spodni i po krótkich zmaganiach wyciągnąłem pogniecioną paczkę papierosów firmy Nevada. Wyciągnąłem jednego i po odpaleniu, zaciągnąłem się porządnie, chwilę zatrzymując dym w płucach. Odetchnąłem ciężko. Nie to, żebym był nałogowcem... Od czasu do czasu palę, by zająć czymś ręce i trochę oderwać od rzeczywistości. Trzy czy cztery papierosy tygodniowo to chyba nie tak źle...

Myślałem, że dostanę zawału kiedy drzwi nagle otworzyły się z impetem, a na dach budynku wpadł zdyszany Shue. Miałem ochotę strzelić znanego "facepalma", aczkolwiek powstrzymałem się i ponownie zaciągnąłem. Ten widząc mnie i moje zachowanie, podszedł do mnie i przykucnął obok mnie. Ukradł mojego papierosa i przyjrzał się mu dokładnie.

- Shue Evans, oddaj mi to, bo skończysz na dole bez użycia schodów - powiedziałem na pozór groźnie, lecz oczywistością jest że nie mówiłem poważnie. Blondyn zrobił minę myśliciela, poważnie, chce go odzyskać... Nie spodziewałem się tego, więc nie zdążyłem zareagować. Tak po prostu wyrzucił bucha za barierki. Myślałem, że ukręcę mu wtedy głowę...

- Skracasz sobie życie... Poza tym, śmierdzisz potem dymem. Na dodatek, twoje palenie odbija się na MOIM zdrowiu! - zawył, popierając swój wcześniejszy czyn. Prychnąłem nieco rozbawiony.

- Palisz za darmo, jeszcze ci źle? - mruknąłem i poklepałem miejsce koło siebie, dając mu znać by posiedział trochę ze mną, ale zamiast tego żywiołowo podszedł do barierek i tyłem wychylił się za nie. 

- Mooorgan, jestem superbohateeeeeee- - urwał nagle, gdyż zaczął się chwiać i gdyby nie moja szybka interwencja i złapanie go za rękę, już leciałby w dół.

- Głupku! Chcesz żebym zawału przez ciebie dostał?! - powiedziałem do niego karcąco i nie zważając na jego krzyki i protesty, złapałem go niespodziewanie w pasie i przerzuciłem sobie przez prawe ramię.

- Everrryyyy! Przestańńń! P-puść mnie! Postaw mnie na ziemię!!!! 

Przetransportowałem go jak najdalej od potencjalnego miejsca samobójstwa i posadziłem na płytkach, po chwili siadając obok. Westchnąłem ciężko. Nie dałem tego po sobie poznać, ale naprawdę mnie przestraszył. W tamtym momencie serce zaczęło z niewiadomego powodu tłuc się mi w piersi, b-bałem się że nie zdążę go złapać i ss... spadnie w dół.

- Co ja z tobą mam... - mruknąłem, przechylając nieco głowę w dół. Nie wiem co wtedy sobie myślał, ale po chwili przywarł do mojego ramienia, tuląc się? Normalnie zatkało mnie, nie poruszyłem się, miałem wrażenie że mnie sparaliżowało. Taki przejaw... czułości to trochę za dużo jak na jeden raz...
- Jesteś jak mój anioł stróż, dzięki, Every - mruknął cicho, nie mając zamiaru mnie puścić. Nie miałem serca go z siebie zwalić. Zmierzwiłem nieco jego blond kosmyki.

Kolekcjoner sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz