Rozdział XVII - "Zabijam ciebie, byś ty mógł żyć"

267 34 6
                                    

        Kolejne cztery dni przebiegły... zaskakująco. Moje życie po raz kolejny zostało przewrócone do góry nogami, a to tylko i wyłącznie z pomocą ludzi. Niby tak drastyczne zmiany biorą się głównie z głębokich przemyśleń i sytuacji życiowych, a to u mnie wzięło się tak zupełnie z dupy... Totalny spontan - wpadli, nie pytając o zdanie tak nagle zareagowali, zupełnie rozpierdalając moją niedoszłą egzystencję i plany na najbliższy czas. Dzięki pomocy tej trójki krasnoludków, znajomych z klasy Shue, moje życie szkolne, i nie tylko, zmieniło się nie do poznania. Po tamtym dniu, pełnym cukru oraz dobroci ze strony innych, poczułem, że... że może nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Od zawsze nienawidziłem całe społeczeństwo, uznając je za zidiociałe i kierujące się stereotypami. Niejednokrotnie mnie skrzywdzono i w ten sposób całkowicie zraziłem się do choćby znikomych kontaktów międzyludzkich.... Jedyną osobą, która wyciągnęła do mnie rękę był Evans. Robię to niechętnie, ale muszę przyznać Lemury rację. Blondyn na pewno nie chciałby, abym rozpamiętywał jego śmierć... Zawsze zachęcał mnie abym chodził na imprezy, znalazł sobie także innych znajomych oraz dał szansę światu. Zapewniał, że nie jest tak zły na jaki wygląda... Kurwa, dlaczego go wtedy nie posłuchałem?! Może gdybym to zrobił wszystko wyglądałoby teraz zupełnie inaczej...

No cóż... choćbym nie wiem co zrobił, nie cofnę się w czasie. Muszę zacząć żyć teraźniejszością. Nawet jeśli przeszłość tak bardzo boli. 

/*/*/*/

        Nastał piątek. Dzień kiedy to wszyscy czują radość i podniecenie, bowiem nadchodzi weekend - czas kiedy to będą mogli zaszaleć i odpocząć. Moje dzienne plany ograniczały się do kilku mniej czy bardziej ważnych spraw, natomiast wieczorem miałem zamiar wyjść ze znajomymi na jakąś niegroźną imprezę, na którą namawiała mnie jedna trzecia szkoły. Nie wiem dlaczego tak im na tym zależało: nie jestem jakoś specjalnie rozrywkową osobą, tańczyć za bardzo nie potrafię (chyba, że na nerwach), a przebywanie w tłumie jest dla mnie istną katorgą. Potrzebuję przestrzeni osobistej, który masa ludzi na raz skutecznie m odbiera... Uznałem, że mimo wszystko raz na jakiś czas mogę schować swoją dumę do kieszeni i iść się zabawić. 

Skończyłem właśnie palić porannego papierosa, który zazwyczaj towarzyszył mi przy kubku gorącej kawy. Dzisiaj postanowiłem jednak coś zmienić - przygotowałem sobie w miarę normalne śniadanie. Nie potrafiłem gotować, o ile można to tak nazwać. Nigdy nie zwracałem szczerze mówiąc uwagi na to co jem - wystarczało się tylko zapchać, by irytujący żołądek nie przypominał co chwilę o swoim istnieniu. Zdecydowałem się na jajecznicę, którą praktycznie z przymusu pochłonąłem na "jednym" wdechu. Pomijając, że była za słona, nie czułem specjalnej przyjemności z jedzenia, dlatego zawsze sprawiało mi to taki ból. Zanim opuściłem kuchnię, nasypałem karmy do miski kota, by podczas mojej nieobecności nie był głodny. Moja dobroć mnie przeraża. Westchnąłem ciężko i wolnym krokiem poszedłem w stronę swojej sypialni, gdzie na łóżku dostrzegłem rozwalonego w najlepsze Mal'a. Bezczelny. Jego zachowanie skwitowałem jedynie cichym mruknięciem, podchodząc do szafy. Mimo, że na zewnątrz było ciepło, od samego rana męczyło mnie poczucie przenikliwego zimna - z tego też powodu zdecydowałem się na ubranie długich, czarnych, nieco znoszonych jeansów oraz jasnoszarego t-shirt'u. Przedstawiał on ciemniejszego od całej koszulki wilka o posturze człowieka, z dumnie założonymi na piersi rękami. Pozbierałem do swojej ulubionej torby rzeczy potrzebne do przetrwania (między innymi słuchawki, paczkę fajek, jakąś czekoladę i naderwany przez kota zeszyt) i po uprzednim ubraniu conversów po kostki oraz słuchawek, opuściłem swoje mieszkanie. Droga na miejsce niespecjalnie się mi dłużyła - przechadzkę umilały mi liczne mocniejsze piosenki i ich covery. Wkrótce przekroczyłem solidną, metalową, a na dodatek pomalowaną na czarno bramę cmentarza. Nie musiałem długo szukać: dobrze wiedziałem w którym kierunku podążać. Stanąłem przed jasnoszarym nagrobkiem wbitym w ziemię, czując jak momentalnie uginają się pode mną kolana. Przełknąłem głośno ślinę, zerkając na wyryte w kamieniu litery.

Kolekcjoner sercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz