Rozdział 9.

1.2K 85 12
                                    

Czułam napięcie bijące od mężczyzny. Nie potrafiłam odczytać kierujących nim emocji, lecz na pewno nie dało się ich przyrównać do lekkiego wiatru. Żądał ode mnie odpowiedzi, a ja mogłam mu ją dać. Ukrywanie tego, kim byłam i co sprowadziło mnie do tego domu nie stanowiło mojej gry. To Victor chciał ukryć moją tożsamość.

Zrobiłam kolejny krok w tył, a tym samym stanęłam na krawędzi. Nie miałam już drogi ucieczki.

- Macie ze sobą coś wspólnego – Oscar odezwał się po krótkiej ciszy, przechylając głowę lekko na bok. – W waszych spojrzeniach szaleje burza.

Oczy mężczyzny straciły jakikolwiek wyraz. Wyglądał przez to jak manekin. O tym, że żył świadczyła jedynie unosząca się spokojnie klatka piersiowa. Dlatego nie wiedziałam, czego mogłam się po nim spodziewać. Jego nastrój zmieniał się niczym górska pogoda.

W końcu się poruszył. Naparł na mnie, przez co spodziewałam się, że spadnę z pomostu. Jednak objął mnie w talii, przyciskając mocno do siebie.

- Jeżeli stoisz przeciwko jednemu z nas, stoisz przeciwko rodzinie – wyszeptał, trzymając mnie przy sobie.

- Oscar!

Mężczyzna gwałtownie odsunął mnie od siebie, przesuwając na bok. Dzięki temu dostrzegłam Victora, wchodzącego na pomost.

- Nie powinieneś być na wywiadzie? – Do głosu Oscara ponownie wróciła neutralna energia.

- Najpierw rozmawiają z ojcem – wyjaśnił, zatrzymując się przed nami.

Stałam zdezorientowana, wpatrując się w brzeg za plecami starszego z braci. Nie miałam pojęcia, co wydarzyło się przed chwilą.

- Ojciec chce, abyś do czternastej przygotował całą dokumentację dla ubezpieczyciela.

Rozmowa mężczyzn docierała do mnie, jakby toczyli ją za ścianą.

- Już się robi, braciszku.

- Do zobaczenia, Saro.

Dopiero słysząc swoje imię, wyrwałam się z letargu.

Oscar minął brata i szedł wzdłuż pomostu, a po chwili wszedł w ścieżkę prowadzącą między drzewami i zniknął mi z oczu.

- Co jest? – Victor złapał mnie za podbródek, nakierowując moje oczy na siebie.

- Kim wy jesteście? – Odsunęłam się. Nie chciałam, aby mnie dotykał. – Jakąś pieprzoną mafią? Bo tak się zachowujecie.

Chyba dopiero do mnie dotarło, że słowa i zachowanie Oscara przeraziły mnie. Najwyraźniej przebywając z Derbezami powinnam się do tego przyzwyczaić.

- Nie jesteśmy żadną mafią. – Zmarszczył brwi.

Nie umknęło mi, że spoglądał na mnie, jak na wariatkę. Sama zaczynałam się tak czuć.

- O co pytał cię Oscar?

- Kim jestem, bo nie przywozisz do rodzinnego domu swoich kurw! – warknęłam.

Mężczyzna lekceważąco przewrócił oczami.

- Co mu odpowiedziałaś?

- A co powinnam? – Posłałam mu gniewne spojrzenie.

Drżałam w środku, gdyż mieszały się we mnie strach z wściekłością. Żałowałam, że nie mogłam zadać mu bólu wzrokiem – zasłużył sobie.

- Kazałam iść mu z pytaniami do ciebie, ale najwyraźniej nie miał ochoty – odpowiedziałam, choć nie musiałam.

- Nie rozmawiaj z nikim na nasz temat. – Znów mi rozkazywał.

IzabelaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz