Rozdział 7.

1.1K 86 7
                                    

Zbyt dużo słów pragnęło wydostać się z moich ust. Gdyby nie dzielący nas basen, na pewno zrobiłabym coś nieprzemyślanego. Przeszło mi też przez myśl, aby zacząć biec. Uciec, jak najdalej od niego. Wtedy jednak pozbyłabym się jedynej szansy na uzyskanie odpowiedzi na wszystkie pytania zalewające mój umysł.

- Chciałam przyjrzeć się ogrodowi. Z okna wyglądał imponująco, ale nie doceniłam upału. Zrobiło mi się gorąco – skłamałam. Zdawałam sobie sprawę, że moja twarz mogła odzwierciedlać emocje szalejące w głowie.

- Lepiej zostań w domu – odparł.

Pokiwałam głową wróciłam do środka. Poszłam od razu do sypialni, którą wybrałam, zamykając się w niej od środka na klucz.

Moja siostra była w tym domu. Ta informacja otworzyła kolejne drzwi. Kingiem musiał być ktoś należący do rodziny Derbez. Zbyt dużo faktów wskazywało na to, że nie mogłam się mylić.

Rozległo się pukanie do sypialni. Podeszłam do drzwi, przekręciłam zamek, a gdy je otworzyłam zastałam na korytarzy Javiera.

- Mam twoje rzeczy. – Wskazał na dwie duże torby w rękach. – Mogę?

- To nie są moje rzeczy. – Wpuściłam go do środka.

- Są.

- Zostały kupione za pieniądze Derbeza – zaznaczyłam twardo.

Blondyn postawił torby przed dwudrzwiową szafą i zaczął je wypakowywać.

- Sama się tym zajmę.

- To moja praca.

Zrezygnowana usiadłam na łóżku, przyglądając się mężczyźnie. Przez kolejne minuty uwijał się płynnie przepakowując ubrania, buty i kosmetyki z toreb na ich nowe miejsca.

Rzeczywiście mogłam się poczuć, jak w luksusowym kurorcie z personelem, który robił za mnie wszystko. Jednak cały czas pamiętałam, że byłam tu więźniem.

Po wykonaniu swojej pracy Javier wyszedł, zostawiając mnie samą w pokoju. Wrócił tylko po kilku godzinach przynosząc mi obiad. Nie miałam apetytu. Skubnęłam jedynie trochę warzyw, gdyż zastanawiałam się nad kolejnym ruchem. Niewiele mogłam, ponieważ Victor nie chciał odpowiadać na moje pytania. Poza tym mógł kłamać. Tylko dlaczego?

Przed kolacją wzięłam prysznic, po czym wyszłam z pokoju. Na schodach spotkałam pokojówkę ze świeżymi ręcznikami. Była nią kobieta po pięćdziesiątce ubrana w czarny uniform. W milczeniu skinęła do mnie głową i zniknęła za moimi plecami.

Stanęłam w holu, rozglądając się wokół. Gdyby ściany mogły mówić, miałabym już swoje odpowiedzi.

- Kolacja zostanie podana na tarasie

Sapnęłam głośno, nie spodziewając się Javiera, który bezszelestnie niczym ninja wyłonił się z bocznego korytarza.

- Dziękuję – odparłam z ulgą, kładąc dłoń na wysokości serca.

Miałam nadzieję, że dobrze wywnioskowałam i wspomniany taras był tym samym, który odchodził od salonu. Wolałam na razie nie zapuszczać się w inne zakątki domu, gdyż jego rozległe wnętrza wyglądały na takie, które mogły wessać i nigdy nie pozwolić się z nich wydostać.

- Dobry wieczór. – Victor opierał się tyłem o barierkę tarasu.

Patrzyłam na niego, zaciskając mocno usta. Musiałam pilnować każdego wypowiedzianego słowa. Zamierzałam podejść do sytuacji strategicznie – w końcu potrafiłam być cierpliwa.

IzabelaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz