Rozdział 6.

1.2K 83 22
                                    

Kolejnego poranka Javierowi udało się usadzić mnie w jadalni. Jadłam śniadanie przy stole, który pomieściłby kolejnych siedem. Zdecydowanie wolałam kuchnię.

- Dzień dobry. – Dołączył do mnie Victor, który zajął miejsce naprzeciwko.

Widelec z nabitym kawałkiem melona zatrzymał się w połowie drogi między talerzem a moimi ustami.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Zniknąć, a przede wszystkim wymazać ze swojej pamięci zeszłą noc. Na moich policzkach ponownie pojawiły się rumieńce, jakbym znów obserwowała Victora i blondynkę na sofie – na którą zresztą miałam doskonały widok z jadalni.

W przeciwieństwie do mnie, Victor zachowywał się całkowicie normalnie, wręcz spokojnie, jak na siebie. Javier postawił przed nim talerz, wypełnił filiżankę kawą, a on zaczął od przeglądania prasy.

Cisza była cholernie niewygodna, lecz najwyraźniej wyłącznie dla mnie.

Czy możliwe, że wszystko mi się przyśniło?

Nie pozostały żadne dowody na to, co wydarzyło się w nocy.

Odłożyłam widelec na talerz. Straciłam apetyt. Krzesło nagle stało się niewygodne, a powietrze duszne, choć cały czas działała klimatyzacja. Nie chciałam spojrzeć na niego, bo obawiałam się, że mógł zobaczyć w moich oczach, odzwierciedlenie tego, co krążyło mi w myślach.

- Skoro wczoraj wyjaśniliśmy sobie kilka kwestii, czy mogę opuścić mieszkanie? – zapytałam, wpatrując się w swój talerz.

Ku mojemu zdziwieniu, Victor odszedł od stołu. Odprowadziłam go wzrokiem, aż zniknął za ścianą. Wzięłam jego reakcję za negatywną odpowiedź. Jednak po chwili wrócił, trzymając w ręku kilka przedmiotów.

- To jest twój bilet na jutro do Warszawy. – Usiadł na krzesło, kładąc na stół papier z nadrukiem linii lotniczych. – Twój dokument tożsamości oraz telefon z ładowarką.

Przyglądałam się wszystkiemu niczym kluczom do upragnionego raju.

- Moi ludzie zawiozą cię jutro na lotnisko i dopilnują, abyś wsiadła do samolotu – zaznaczył.

- Najpierw chcę iść na komisariat i poprosić o wznowienie sprawy śmierci mojej siostry.

- Zamknij te drzwi, Saro.

Odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Pierwszy raz dostrzegłam w nich zwykłą neutralność, a nawet odrobinę współczucia. W końcu Victor spojrzał na mnie, jak na człowieka, który stracił kogoś bliskiego. Czyli jednak miał w sobie odrobinę empatii.

- Nie chcę, aby moja siostra została zapamiętana przez świat jako ćpunka. Kolejna dziewczyna, która zachłysnęła się wielkim światem. Iza taka nie była. – Pociągnęłam nosem. – To wojowniczka, która realizowała swoje marzenia, bez wspomagania się prochami.

- Rozgrzebywanie ran boli bardziej niż ich zadawanie – powiedział. – Pomyśl też nad tym, co jest dla ciebie dobre.

- O tym myślałam przez całe swoje dorosłe życie.

Odeszłam od stołu z myślą o wróceniu do pokoju i wykonaniu telefonu do mamy. Mijając Victora, niespodziewanie zostałam złapana za rękę. Gest mężczyzny był zaborczy, lecz nie miał zadać mi bólu. Czułam pulsujące ciepło w miejscu, gdzie palce bruneta dotykały mojej skóry.

- Uważaj, Sara. Ludzie noszą maski. Ukrywają swoją prawdziwą naturę nawet przed najbliższymi. – Puścił mnie.

Nie wzięłam do siebie jego słów. Wymazałam je z pamięci, gdyż nie miały żadnego znaczenia.

IzabelaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz